poniedziałek, 5 października 2015

Chapter 1

    Stanęłam w cieniu wysokiego drzewa i spojrzałam na gmach szkoły, której nie nawidziłam nade wszystko. Nikogo nie było widać, a cisza tu panująca, przerażała mnie. Nawet ptaki nie spiewały, choć dzisiaj był piekny wiosenny poranek.
     Co ja robię!!! Chyba od kilku minut gapię się na środku pustego parkingu (przecież połowę tego miejsca zajmują samochody nauczycieli, nagle zachcialo im się zdrowego trybu życia i przyszli na pieszo), a za niedługo będzie ósma rano. Muszę się pospieszyć, bo zaraz spóźnię się na lekcje.
  Podbiegłam do frontowych drzwi. Po wejściu do środka obróciłam się aby jak w zwyczaju mam pomachać mamie na pożegnanie. Dziwne nie było jej tam, gdzie przeważnie się zatrzymywała. Przebiegłam okolicę wzrokiem, oczekując, że gdzieś ją wypatrzę, lecz tak nie było. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie pamiętam ani przyjazdu do szkoły, ani podnoszących na duchu słów mamy, które słyszałam prawie codziennie, wysiadając z naszego minivana.
     Przeszedłwszy korytarz w celu dotarcia pod klasę, nie spotkałam żywej duszy. Gdzie się wszyscy podziali?Może się spóźnią albo ja za wcześnie przyszłam?
   Dotknełam ramienia, hmm... nie mam plecaka. Spojrzałam na ubrania, ulubiony zestaw nocny. Jasnoniebieska piżama z misiami, a na nogach różowe papcie-świnki.
     Usiadłam na ławce i zaczęłam rozmyślać o ubiorze oraz jak tu się dostałam. A może lunatykowałam. Do szkoły jest około dwóch kilometrów prostej drogi. Całkiem możliwe do przejścia dla lunatyka takiego jak ja. Pomysł byłby genialny, gdyby nie maleńki haczyk - wyjście dom. Tata jest osobą, która ma lekki sen (mama wspominała, że to dzięki wychowywaniu się w afrykanskim pleminiu, którego nazwy nie pamiętam). W nocy wybija się z tego stanu, gdy tylko łóżko wyda ciche dźwięki podczas wstawania, albo gdy idę do łazienki, a o schodach to już nie wspomnę. Skrzypią tak głośno, że mama budzi się ze swojego niedzwiedziego snu. Więc na pewno tak nie było.
Nie potrafię przypomnieć sobie przyczyny i sposobu przyjścia tutaj w tym stroju.
  Spojrzałam przez okno. Na dworze zciemniło się i nadchodziła noc, dziwne. Dobrze pamietam, że wchodząc do szkoły świeciło poranne słońce. Przecież nie spędziłam tu całego dnia.
Zaczynam się trochę bać i wszystko robi się coraz bardziej nienormalne. Mama wiedziałaby co robić, ale jej nie ma. Gula rosła w gardle. Nie mogłam dłużej powstrzymywać łez. Spływały jedna za drugą tworząc małe strumyki na policzkach. Zamarłam, gdy zza rogu korytarza dszedł do mnie potworny dźwięk. Momentalnie uichł razem ze skrzypieniem metalowych szafek po bokach korytarza. Słyszałam teraz tylko szybkie bicie serca. Chyba zaraz wyskoczy mi z klatki piersiowej.
     - Halo! Jest tu kto?! - wstałam z ławki i cichutko zawołałałam ocierając twarz trochę za długimi rękawami piżamy.
Z miejsca, którego dochodził odgłos wyszłedł duch dziewczyny, mniej-więcej w moim wieku. Unosiła się kilkanaście centymetrów nad ziemią, a jej prawie przeźroczysta postać miała barwę morskiej zieleni z prześwitami fioletu. Widząc złość w oczach ducha moje serce z jeszcze większą prędkością skurczało i rozkurczało się. Zjawa zbliżała się. Jej mokre od wody włosy przykleiły się do ciała oraz sukienki, która ciągła się za nią.
 -To przzzezz ciebie zzzginęłam - powiedziała, zatrzymując się. Stałyśmy teraz nosem w nos. Kogoś mi przypominała, ale nie mogę sobie przypomnieć kogo. - Przzzezz ciebie utonęłam!
     -Oh to ty! - rozpłakałam się jak bóbr. Jak mogłam nie rozpoznać Anity, przecież patrzyłam jak się topiła i nic nie mogłam na poradzić, choć próbowałam do ostatniej sekundy jej życia. Duchem była dziewczyna z mojej klasy. Dziewczyna, która jako pierwsza odwarzyła się podejść do mnie nie patrząc na plotki i mój nietypowy wygląd. Dziewczyna, która namówiła inne dzieciaki z klasy, że nie jestem taka zła za jaką mnie uważają. Dziewczyna, która nie wiedziała o klątwie zabijającej wszystkie bliskie mi osoby. - Ja... tak bardzo cię przepraszam.
  - Co mi po twoich przzzeprosinach! Przzecieżżż żżycia mi nie odaszzz - wrzasnęła zjawa, że aż mnie uszy rozbolały.
     Za Anitą pojawiło się dwadzieścia innych duchów. Ustawiły się w równym rzadku za nią.
     - To przzzezz ciebie straciliśmy żżycie! - wyły nie możliwie. - Jaka ja byłam głupia, żże nie słuchałam tego co gadali o tobie.
   Roztrzęsiona upadłam na ziemię, katar ciekł mi z nosa, a rękawy miałam przemoczone od wycierania łez i smarków. Cienie lewitowały wokoło mnie. Ich krzyki oraz jęki rozsadzały mi głowę. Nie wytrzymam. Zakryłam uszy i próbowałam przekrzyczeć gardłowe dźwięki.
     - Przepraszam, ja naprawdę nie chiałam! Powinnam was odtrącić! Myślałam, że tym razem będzie inaczej! Myliłam się! Więcej tego błędu nie popełnię! Wypaczcie, błagam...
Ostatnie zdanie wyszeptałam, ponieważ kojący głos mamy wyciągnął mnie z tego koszmaru.
     - Ciiii, cicho kochanie. Mama już jest. To tylko zły sen, nic ci się nie stanie - powtarzała, przytulając do serca, a ja powoli wracałam do rzeczywistości.

    - No nie, obudziłam cię. Który to raz z kolei w tym tygodni? - zapytałam, kiedy uspokoiłam się.
    - Siódmy, ale nic się nie stało córeczko. Przecież wiesz, na mnie możesz liczyć o każdej porze dnia i nocy - cmoknęła moje czoło i przejechała lekko dłonią długie, kruczoczarne włosy. - Ten sam sen o duchach?
  - Tak, o duchach przyjaciół z klasy. Najgorsze jest to, że mówią prawdę. Oni oraz wielu innych zmarło przeze mnie - spojrzałam na twarz mamy, żeby zobaczyć jej reakcję. W matczynych oczach malowało się współczucie, ból, strach i niepewność. - Powiedz, dlaczego jestem związana z tą klatwą. Co ja takiego zrobiłam?
    - Nie mów tak Raven!!! - zdenerwowała się, że aż złość w niej kipiała. - To nie twoja wina, lecz moja. Podjęłam dawno temu pewną decyzję, za którą przyszło mi zapłacić. Patrzenie jak cierpisz to cena. Gdybym wiedziała, że będziesz tak... - rozpłakała się.
     Pierwszy raz w życiu widzę, że jest aż tak bardzo smutna. Wśród kolegów z pracy uważana jest za kobietę wesołą, pełną energi, odważną, dopinającą swego oraz nigdy się nie poddawającą, ale w tym momencie wygląda wręcz odwrotnie, jak wrak człowieka. Nie wie co robić.
     - Oj mamusiu! - położyłam dłoń na ramieniu mojej bohaterki, która na początku myśli o innych, a podem dopiero o sobie.
     Niespodziewanie wyprostowała się, a w oczach dostrzegłam blask zdeterminowania.
     - Obiecuję, z ręką na sercu, że będę cię chronić i dopnę wszelkich starań abyś była szczęśliwa. Za dwa dni wyjeżdżamy do Niemiec. Idź spać, ponieważ rano pokujemy się. O trzynastej przyjeżdża ciężarówka po rzeczy. Idę, muszę powstrzymać twojego ojca przed wyjedzeniem całej zawartości lodówki, żeby rano było co jeść na śniadanie.
     Stanąłwszy w drzwiach sypialni uśmiechnęła się, wyłączyła światło i szepnęła: "Dobranoc". Pewnie myśląc, że nie usłyszę dodała ledwo słyszalnym głosem: "Gdybym nie zgodziła się na uratowanie Wafa'ego przez tego mężczyznę, to Raven nie istniałaby".

Nie istniałabym? Jaki mężczyzna? O co chodzi? Muszę dowiedzieć się co jest grane, choć nie będzie to proste zadanie ze względu na mamę i jej niechęć rozmowy o czasach przed moimi narodzinami.
   
     Oczy kleiły się od nadmiaru wrażeń, powieki opadały coraz niżej i niżej. Ziewnęłam. Nie miałam teraz sił o tym myśleć.
Zasnęłam.


2 komentarze: