piątek, 1 stycznia 2016

Chapter 5

Skulona oparłam brodę na kolanach, próbując uspokoić dygotającą od płaczu szczekę. Jednak kiedy nie było już słychać charakterystycznego dla uderzanych zębów o zęby dźwięku, moje ciało zaczęło rytmicznie kołysać się do przodu i do tyłu. Robiłam to bezwiednie, ale nie przeszkadzało mi to, ponieważ ten stan trochę mnie uspokajał. Łzy spływały mi nieskończenie z kącików oczu, a sumienie wbijało bezlik drobnych igiełek w głowę, co sprawiało, że czułam niemiłosierny, psychiczny ból, który kumulował się w skroniach. Każda jedna drobna myśl powodowała, że bolało bardziej. Kołysanie już nie wystarczało, toteż dlatego odcięłam się od połączenia z rzeczywistością. Pasażerowie nie mieli najmniejszego znaczenia, nie słyszałam ich szeptów, nie martwiłam się tym, co o mnie myślą, prosto powiedziawszy nie zwracałam na nich uwagi. Jedynie ją widziałam wyraźnie. Wyszysko inne było zamazane, tak jakby znajdowało się za gęstą mgłą. Teraz byłam tylko ja i Tatiana. Liczyła się tylko jej przyszłość, jej życie. 

Wpatrywałam się w niegdyś pełne życia oczy małej, niegdyś tryskały energią, a teraz nie ma w nich kszty emocji. Nie przypominały już iskrzących się węgielków, tylko dwa motowoczarne koła martwej ryby leżącej na targowym stoisku. Skóra dziewczynki traciła różaną barwę, powoli bledniała; raz za razem przybierała odcień mojej, trupiobladej. 

Tata, choć nie przerywał resuscytacji, wykonywał uciski na klatce dziewczynki z coraz to mniejszym zawzięciem. Wystarczyło tylko popatrzeć na niego, żeby zauważyć, że stracił wiarę na przeżyje Tatiany. On też chyba wywnioskował z jej wyglądu, że egzystencja powoli z niej ulatywała. 

Co ja narobiłam?! Zniszczyłam szansę na nowy początek, który czekał na mnie w Berlinie, gdzie nikt nie wiedział o mojej przeszłości; nikt mnie nie znał. No i co najgorsze zabrałam Tatianie wspaniale chwile, które czekały na nią w przyszłości. Wszystko zepsułam! 

Nagle dziewczynka zaświeciła jasnym światłem. Z bezwładnego ciała powoli wyłaniał się fioletowozielonkawy dym. Lotna substancja formowała się w replikę Tatiany, która przypominała mi duchy ze snu, lecz ona była zupełnym przeciwieństwem. Nie była rozgniewana, lecz wręcz bił od niej błogi spokój, a na jej twarzy gościł lekki uśmiech. Z niedowierzaniem patrzyłam na nietypowe zjawisko, a moje myśli krążyły jak szalone. Zwolniłam przepływ myśli przez mózg i skupiłam się nad jedną z najbardziej nurtujących. Jeżeli to jej dusza, oznacza to, że... ż-że ona umarła, a ja jestem winna za jej śmierć. 

Wstrząśnięta tym widokiem krzyknęłam na całe gardło, po czym nadzieja na uratowanie Tatiany roztrzaskała się na jeszcze mniejsze fragmenty, tak jakby to było jeszcze możliwe.

Gdy mała duszyczka mnie ujrzała, niepewnie uśmiechnęła się jeszcze bardziej i z przejęciem powiedziała cicho melodyjnym głosem:

- To nie twoja wina. Nie martw się, bo temu winien jest ktoś inny.

Brzmiała, tak jakby za wszelką cenę chciała sprawić, abym się nie obwiniała za to, że sprawy potoczyły się w ten sposób. Widząc, że nic nie wskurała, dodała jeszcze bezradnie: 

- Nawet sam Pan zaangażował się w twoją sprawę. Próbuje znaleść jakieś logiczne rozwiązanie.

Spojrzałam pytająco na ducha, zastanawiając się kim jest ten, którego nazywa 'Panem'. Widząc, że rozważam jego słowa, stracił swój wewnętrzny spokój. Zaczął panikować i szeptać coś nierozumiale pod nosem.

- Wygadałam się! - powiedziała głośniej zjawa, przykładając dłoń do ust, po czym podeszła nerwowym krokiem do mojego fotela. Była teraz tak bardzo blisko mnie, że mogłam dokładnie zobaczyć strach malujący się na jej twarzy. 

- Wiesz co, zapomnij o tym co ci mówiłam. Zapamiętaj, że to nie twoja wina... Tak, jedynie to zapamiętaj - rzekła niemrawie lekko przestraszona, patrząc na podłogę. - Proszę, zrób to dla mojego dobra, bo gdy Pan dowie się, że ci o Nim powiedziałam, będzie zły, ale to naprawdę zły. Nie widziałam Go jeszcze rozwścieczonego, lecz inni mówili, że jest wtedy niedoopanowania, a w szczególności, gdy chodzi o ciebie... 

- O mnie? Ale dlaczego akurat o mnie? - spytałam najspokojniej jak tylko mogłam, żeby jej nie spłoszyć i dostać jak najwięcej informacji.

- Nie wiem, ale ciągle powtarzał, że sam chce się z tobą zapoznać, kiedy będziesz na tyle dorosła, żeby... - przerwała swoją nerwową gestykulację powoli opuszczając ręce wzdłuż tułowia. Chwilę później dodała zrezygnowana: - O nie! Znów się wygadałam. Miałam w ogóle o Nim nie wspominać; miałaś narazie nie wiedzieć o Jego istnieniu! Chyba najlepiej będzie, jak zniknę już, nic nie mówiąc.

Podnosząc wzrok wcześniej skierowany na podłogę, napotkała mój. Mimo że duch wyglądał jak mała Tatiana, nie było w jego zachowaniu cienia dziecięcej aury, którą miała dziewczynka. Zachowywał się jak o dużo starsza osoba. Gdy tak mu się przyglądałam, coś dziwnego zaczęło się z nim dziać. Tracił wyraźność i znów wracał do stanu bezkształtnego dymu. 

Czy to oznaczało, że odchodzi na drugą stronę? Czy to potwierdzenie tego, że Tatiana naprawdę umarła?

Czekaj... ale przecież nigdzie nie było widać jasnego światła, takiego jak w "Zaklinaczce duchów" i o którym każdy wspomina. Czy może mistyczny blask jest mitem?

Dym w ślimaczym tempie przemieszczał się blisko podłoża w stronę dziobu samolotu. Zatrzymał się przy ciele dziewczynki i otulił dokładnie każdy jego centymetr, a powietrze w tym samym momencie stało się tak lodowatej, że oddech zamieniał się parę wodną. Oniemiała patrzyłam jak dym spowrotem wniknął do nieprzytomnej Tatiany, tym samym zjawa zostawiła mnie w niepewności. Nie zdążyłam zadać jej nawety ani jednego pytania, a było ich tak wiele, ale najbardziej nurtowały mnie dwa: O kogo jej chodziło? I tak w ogóle skąd ona to wszystko wiedziała?

Wątpliwości przeszły na drugi plan i skupiłam się na tym co działo się wokół bezwładnego ciała. Tata popatrzył w moją stronę, a w jego oczach widać było zaniepokojenie i zwątpienie. Zachowywał się tak jakby nic się nie wydarzyło, a duch był tylko moim wytworem wyobraźni. A niech to licho! Ojciec martwi się o mnie i kocha bez względu na to co by się stało. Smutek spłynął mi z twarzy, a zamiast niego pojawił się delikatny uśmiech. Chyba tatę ruszył mój widok, bo w jego oczach coś błysnęło. Wziął się w garść i przystąpił do resustytacji z nowym oraz jeszcze większym zapałem. Wykonywał ucisku na klatce coraz to mocniej. Trzydzieści uciśnięć. Dwa wdechy. Trzydzieści uciśnięć. Dwa wdechy... I tak w kóło nieprzerwanie.

Po jakimś czasie zaprzestał rutynowej czynności i spokojnie pochylił się, przybliżając lewe ucho do ust dziewczynki, a wzrok skierował na jej klatkę piersiową. Trwał tak w tej pozycji jakieś dziesięć sekund. Następnie wyprostował się i krzyknął, przede wszystkim kierując się do mnie:

- Oddycha! - Mimo tego dziewczynka wciąż leżała nieprzytomna na podłodze.

Na pokładzie samolotu słychać było westchnienia ulgi oraz oklaski dla mojego taty. Mi kamień spadł z serca i łza pociekła po policzku. Na wieść o dobrej nowinie poczułam się od razu lepiej, choć cały czas dręczyło mnie poczucie winy, bo Tatiana nie odzyskiwała przytomności.

- Halo? Tetyda, słyszysz mnie? - poczułam ciepły, matczyny dotyk na ramieniu, a jej wołania wyciągnęły mnie z zamysłu. Kiedy oprzytomniałam, dodała z troską: - Zapnij pasy, bo zaraz lądujemy. 

- Co?... Ah tak, lądujemy - rzekłam niemrawie, mrugając, aby nawilżyć suche od ciągłego patrzenia w dal oczy. Próbowałam otrząsnąć się po spotkaniu z duchem. Może to było przewidzenie... Nie. Wątpię, żebym miała zwidy. Zjawa wydawała się nazbyt realna.

- Tata ustabilizował stan dziewczynki. Na lotnisku czekają karetki. Zobaczysz, bedzie dobrze - zapewniała mama, calując delikatnie moje czoło.

Kiedy już oswoiłam się z tym co się wydarzyło, zorientowałam się, że mama zamiast pierwszego imienia urzyła drugiego, którego nienawidzę nad życie, i którym przedstawiłam się Mike'owi. O nie! Czy zdał sobie sprawę, że siedzę tak blisko niego? 

Spojrzałam dyskretnie na sąsiada, aby sprawdzić czy jego życie nie jest zagrożone. Ups! Koniec z mojej przykrywki, już wie że tym drugim telepatą jestem ja. 

«Witaj, Tetydo... czy może raczej Raven? - powiedział w myślach, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem, że jestem aż tak młoda.»

___________________________________
------------------------------
Powracam po dłuższej przerwie
A jak wam się podoba nowy rozdział?
Nie zapomnijcie komentować i lajkować. Im więcej, tym szybciej next ;)
Na wattpadzie zostałam nominowana ^^, jeżeli chcecie zobaczyć moje odpowiedzi na pytania, to zapraszam na @BarbaraKolosovskie

środa, 11 listopada 2015

Chapter 4

Tak wiem, rozdział miał być wcześniej, ale miałam problem z Internetem, bo jestem poza granicami Polski, a dokładnie na Litwie. 
Mam nadzieję, że będzie wam się podobał. Miłego czytania!
------------------------------------

   Zakryłam twarz książką otwartą w połowie i poprawiłam gruby mur, otaczający umysł. Mimo że przede mną nie ma pustych miejsc, oczekiwałam, że jeszcze bardziej wtopię się w pozostałych, którzy nie słyszeli naszej wymiany myślowej.
   «Wyczuwam zamknięty umysł. Nie wywiniesz się. Znajdę cię - stanowczo powiedział rozglądając się - O! Można wchodzić do samolotu. Poczekam sobie przed wejściem.»
   Wstał i pomaszerował do wyznaczonego miejsca. Teraz znajdował się za daleko, aby słyszeć moje myśli. Co zrobić, żeby mnie nie zauważył, gdy będę koło niego przechodzić?
   Z nadzieją, że zakryję to co mam do ukrycia, wysunęłam na zewnątrz szczelnej powłoki kilkaset płytkich myśli typu: Jjjjjjjjj! Ale się cieszę! Lecę do Berlina! Będę tęsknić za przyjaciółkami. Czy ludzie w nowej szkole mnie zaakceptują? Czy dopasuję się do ich norm?
   Chociaż żadne z nich nie pasowały do mnie oraz były słabo zagrane aktorsko, to i tak nie zareagował, gdy go mijałam. Nawet nie spojrzał w moją stronę, co bardzo mnie ucieszyło, ponieważ brak relacji międzyludzkich jest równy braku problemów oraz nieprzyjemności związanych z klątwą. Nie ma też co mu się dziwić, że tak postąpił. Pewnie uznał, że jestem kolejnym rozwydrzonym i rozpieszczanym przez rodziców dzieckiem, które na sto procent nie może być posiadaczem tak ważnego daru jakim jest telepatia. Natomiast wzrok skupił na starszej ode mnie o kilka lat dziewczynie. Obmalowana na twarzy grubą warstwą przeróżnych kosmetyków, a każdy szczegółowo obmyślony element stylizacji wspaniale układał się na szczupłej sylwetce nastolatki. Tylko zazdrościć jej beztroskiego życia. Jedynymi problemami, z którymi borykała się na codzień, to jak jutro się ubrać i czy nie wyskoczy jej na środku twarzy ogromny pryszcz, zaburzający piękno gładkiej twarzy.
   Szybkim tempem podążyłam za rodzicami, oddalającymi się w kierunku charteru. W samolocie panował zaduch. Ludzie przeciskali się na wąskim przejściu, szukając przydzielonych im miejsc. Patrząc na nich zastanawiałam, dlaczego telepatia raz była intensywna, a za drugim niespodziewanie znikała jakby nigdy nic. Czy może oszalałam i to były jedynie wytwory mojej wyobraźni? 
   Tata niespodziewanie zatrzymał się przede mną. Zamyślona szłam rytmem nadanym przez niego i zauważyłam posunięcie rodzica dopiero wtedy, gdy obiłam się o jego plecy. Okazało się nasze miejsca są w rzędzie umiejscowionym przy środkowym wyjściu ewakuacyjnym. Ale nam się poszczęściło! Będzie gdzie rozłożyć nogi podczas około dziesięciogodzinnego lotu. 
   - Ja tam siadam! - zwróciłam się do mamy, która usadowiła się na miejscu przy oknie.
   - Nie kochanie - pomachała mi przad oczami biletem, na którym widniało należące do mnie imię oraz numer siedzenia przy przejściu oddzielającego rzędy po prawej i lewaj stronie.
   Nie żeby była złośliwa. Mama jedynie stara się tylko na swój dziwny sposób sprawić, abym się uśmiechnęła, bo od rana widzi, że jestem zgarbiona, niepocieszona i chodzę jak jakiś żywy trup. 
   Spełniłam niewypowiedzianą prośbę mamy. Usadowiłam się wygodnie z radosnym wyrazem twarzy, jednakże nie do końca był to szczery uśmiech, ale najważniejsze, że mama jest zadowolona. 
   Dla zabicia czasu postanowiłam się trochę rozpakować. Włożyłam książkę do kieszonki znajdującej się z przodu w oparciu fotela, telefon przyłączyłam na tryb offline. Nastepnie podniosłam się z krzesła, żeby tata mógł włożyć bagaże podręczne do łuku na górze. 
   Kiedy tak sobie stałam, zerknęłam na zegarek i rozejrzałam się po rzędach. Minuta do odlotu. Inni siedzieli przygotowani w swoich fotelach, rozmawiając. Każdy mówił coraz głośniej, tak aby drugą osoba była wstanie coś usłyszeć. A cóż to? Jeszcze jedno wolne miejsce? Przecież tata mówił mi wszystkie bilety były sprzedane i ledwo co załapaliśmy się na lot.
   Lampka znajdująca się na suficie zapaliła się. Momentalnie rozmowy ucichły zaś słychać było jedynie liczne dźwięki zapinajacych się pasów. Z powrotem usiadłam na miejsce, wykonałam tą samą czynność co inni. Nie wzięłam poduszki, więc zostało mi wyłącznie oprzeć się o ramię taty. Nie smuciłam się  nazbyt, bo taty ramię jest bardzo wygodne. Niemniej jednak błogi stan nie trwał długo. Przy tylnym wejściu, znajdującym się na ogonie maszyny, zapanował harmider i można było usłyszeć ciche przeprosiny. Chwilę później osoba, która najprawdopodobniej była pasażerem wolnego miejsca, zaczęła kierować się wąskim przejściem. Z każdym jego krokiem słychać było coraz to głośniejszy ciężki odgłos uderzanych o podłogę butów. Wraz z jego przybyciem do mojej głowy wpłynęła przytłaczająca fala zdesperowanych czekaniem myśli, która spowodowała silny ból głowy. Ciekawość jednak zwyciężyła. Obejrzałam się do tyłu, a tam szedł nasz "przyjaciel" telepata... No super, chyba gorzej już być nie może! Musi siadać akurat tu! 
   Po wystartowaniu za wszelką cenę starałam nie zwracać uwagi oraz nie wyróżniać się z tłumu. Dla zbycia czasu otworzywszy książkę na pierwszej stronie, zabrałam się za czytanie. Co rozdział zerkałam na chłopaka, który nie dawał za wygraną. Mniej-więcej przez godzinę, rozglądał się na boki w poczukiwaniu osoby takiej jak on. Przez dłuższy czas spoglądał na dziewczynę, siedzącą przede mną. Niepokoję się trochę, ona jest bardzo blisko mnie. Nasz "przyjaciel" niedługo może wydedukować, że to mnie szuka. Muszę interweniować, ale jak?
   Kiedy ich spojrzenia napotkały się, ona powiedziała hardo:
   - Co na mnie się gapisz zboczeńcu jeden? 
   - Przepraszam, po prostu kogoś mi przypominasz - odpowiedział lekko speszony, opuszczając wzrok. 
   Cóż za kiepskie wytłumaczenie, lecz lepsze to niż zapytanie się prosto z mostu czy jest telepatą. Wtedy pomyślałaby, że jest nie tylko zboczeńcem, ale i psychopatą. 
   Nie mogłam zdusić śmiechu. Wydałam z siebie cichy odgłos, przypominający chrumknięcie. Chłopak odwrócił się w moją stronę, zaś ja nie wiedząc co robić, szybko zakryłam twarz książką i rozpoczęłam dalsze czytanie. Trzymając kamuflaż, skarciłam się w myślach. No nie no, żyć nie umierać! Miałam się ukrywać, a co robię?! Zwracam jego uwagę! Chyba kompletnie nie nadaję się na tajnego agenta.
   Po pewnym czasie obniżyłam książkę, żeby sprawdzić czy nadal patrzy na mnie. Odetchnęłam. Nic nie zauważył, atoli w dalszym ciągu rozgladał się na boki. Chyba nie da za wygraną. Znudzony nieudolną eksploracją postanowił działać w inaczej. 
   «To robi się wzruszające! Możemy przestać bawić się w kotka i myszkę!?» 
   No! Przynajmniej ten sposób gwarantował mu, że nikt nie nazwie go zboczeńcem. Ledwo co powstrzymałam się od śmiechu.
   Ni stąd ni zowąd zburzył swój mur, mówiąc:
   «Proszę cię, to dla mnie bardzo ważne. Nigdy dotąd nie spotkałem kogoś takiego jak my i chciałbym z tobą porozmawiać, wymienić się wiedzą. Jeżeli nie chcesz się ujawnić, nie będę cię szukał. Dla potwierdzenia opuściłem bariery myślowe, abyś mogła sprawdzić, czy mówię prawdę. To jak porozmawiamy?»
   Siedziałam wyprostowana, nie wiedząc co robić. Bałam się, że coś może mu się stać. Jedna część mnie mówiła porozmawiaj, przecież sama rozmowa nie zaszkodzi, a druga kategorycznie zabraniała. 
   «Dobrze, więc porozmawiajmy - rzekłam niepewnie. - Ale obiecaj, że później każdy pójdzie w swoją stronę, a o mnie zapomnisz.»
   «Masz moje słowo! - powiedział z ręką na sercu. - Ja zacznę jako pierwszy, żeby tobie było raźniej. Jestem Mike i czytam myśli innych ludzi odkąd sięgam pamięcią. Często telepatia przysparzała mi wiele problemów i przez nią zostałem wyrzucony z społeczności rodzinnego miasteczka. Rodzina i przyjaciele myśleli, że jestem chory psychicznie, dlatego postanowiłem wyjechać, zacząć od nowa. A ty?»
   Kiedy skończył, zapanowała grobowa cisza między nami. Teraz była moja kolej, ale ja wciąż powątpiewałam czy się odezwać.
   «Jak nie chcesz się przedstawiać, to nie ma problemu. W końcu chcesz utrzymać swoją tożsamość w tajemnicy» - odezwał się dodając mi otuchy.
   «Nie, nie ma sprawy - zaczęłam, ale przerwałam, bo on miał rację. Po krótkiej chwili namysłu podjęłam decyzję, że podam swoje drugie imię, którego rodzice rzadko używają, i którego na wskroś nie lubię. - Tetyda, mam na imię Tetyda, a co do telepatii, to zaczęłam dopiero dzisiaj i ona się ciągle pojawia, i znika.»
   «Co?! Dzisiaj!? Jak to możliwe? Ja potrzebowałem lat, żeby nauczyć się panować nad tą zdolnością. Jeszcze odbieranie myśli na odległość! U mnie pojawiło się dzisiaj i też nie jest stabilne.»
   Rozmawialiśmy tak przez dłuższy czas i zboczyliśmy z tematu telepatii. Opowiadał mi różne przygody z swojego życia, pojawiały też się przeróżne kawały. Mike nagle spoważniał:
   «Wiesz, polubiłem cię i chciałbym, żebyś się ujawniła. Czemu nie chcesz?»
   Spojrzałam na niego ukradkiem i przygryzłam wargę ze zdenerwowania.
   «O nie! Proszę, zapomnij o mnie. Uwierz mi, to dla twojego dobra. Nie chcę, żeby tobie coś się stało» - powiedziałam przerażona tym, że zagalopowaliśmy się z tą rozmową. Polubiłam go, a to bardzo niebezpieczne dla niego. Przecież może umrzeć!
   «Co może mi się stać?» - zapytał zdenerwowany.
   Gdy przestałam reagować na jego wołania myślowe, walnął pięściami w podłokietniki i nerwowym ruchem założył słuchawki, z których poleciała spokojna muzyka. W mgnieniu oka zasnął, a ja po dokończeniu wciągającej lektury podążyłam w ślad za nim. Sen miałam lekki. Pod zamkniętymi powiekami nie widziałam barwnych obrazów, lecz wyłącznie czarną przestrzeń, która ciągnęła się nieskończenie. Od czasu koszmaru nie śniłam, nad czym strasznie ubolewam.
   Obudził mnie krzyk kobiety:
   - O Boże! Ona nie oddycha! Moja córeczka nie oddycha! Czy jest na pokładzie lekarz? Proszę, niech ktoś pomoże mojej córce! 
   Wychyliłam się z rzędu, aby sprawdzić co się dzieje. Z pełnym troski obliczem kobieta klęczała przy bezwładnym ciele dziewczynki. Wzięła w dłonie główkę córeczki i wtedy zobaczyłam jej twarz...
   - O nie! To nie dzieje się naprawdę! - krzyknęłam, zasłaniając rękoma usta. Po policzkach spłynęły mi pierwsze łzy. Moje larum trwało dość długo, lecz z każdą sekundą stawało się coraz bardziej ciche i niewyraźne. - Przepraszam cię Tatiano! Ja nie chciałam! Przecież my tylko rozmawiałyśmy! Co ja zrobiłam?!
   Rodzice chyba domyślili się o co chodzi, bo mama popędziła tatę. On pobiegł przejściem, powtarzając, że jest lekarzem i prosi, aby wszyscy odsunęli się od poszkodowanej. Za to ona usiłowała mnie jakoś uspokoić.
   - Rav, zobaczysz, będzie dobrze. Tata nie pozwoli, żeby Tatianie coś się stało. Sama wiesz, że jest znakomitym lekarzem - mówiła kojący głosem, który przeważnie działał kojąco.



wtorek, 27 października 2015

Chapter 3

     Śpiew chłopaka zniknął w morzu odgłosów jak fala, która zoztrzaskała się o klif. Ostatnie dźwięki wyciekały z pamięci, jakby były kroplami osadzonymi na skałach, które pod wpływem słońca wyparowywują. Aczkolwiek cała ta scena przypomina morskie klimaty, to wokalista nie jest pięknie śpiewającą syreną. 
     Przepadł, nigdy go nie zobaczę i nie dowiem się dlaczego tylko jego nie odnalazłam. Może to i dobrze, że tak się stało... Nie muszę już słuchać tych okropnych jęków, no i co najważniejsze będzie bezpieczny z dala ode mnie oraz mojej klątwy. 
     Myśli kilkuset ludzi przeplatały się chaotycznie. Jedne były bardziej słyszalne i wyraźne, drugie mniej. Te nieśmiałe, co w większości są o wiele bardziej warte słuchania, nie przebijały się przez te stanowcze i hałaśliwe. Czasami głosy wewnętrzne wcale nie zgadzały się z tym co mówili dyskutanci, a u pewnych ludzi odbierałam obrazowy tok myślenia zamiast słownego i właśnie oni mieli kreatywniejszą wyobraźnię. 
     Do mojego umysłu zaczęły napływać obrazy przygrubawego mężczyzny w średnim wieku, który siedział przy stoliku w kafejce na przeciw. Właśnie podeszła do niego kelnerka, podając menu uśmiechnęła się, a na jej policzkach pojawiły się doleczki, nadające jej przeuroczy wygląd. Mężczyzna przyglądał się kształtnej budowie młodej kobiety, długim nogom oraz falowanym blond włosom, które spięte w dwie, wysoko osadzone kitki nadawały jej niewinnego wyglądu. Kiedy kelnerka zorientowała się, że klient gapi się na nią z nad karty, chrząknęła i próbując utrzymać miły wyraz twarzy zapytała co chce zamówić. Otrząsnołwszy się z zadumy poprosił o piwo. Gdy odchodziła wpatrywał się w jej pośladki, lecz gdyby tylko się patrzył, byłoby pół biedy, natomiast w moim umyśle pojawiały się obrazy w roli głównej z jego bujną wyobraźnią... FUJJJJJJJ! Niedobrze mi, zaraz zwymiotuję. Jaki ten facet jest obleśny. Muszę jak najszybciej się go pozbyć.
     Moją uwagę zwróciła mała, radosna dziewczynka. W podskokach weszła do kiosku, zaś po kilku rundach biegania między regałami zatrzymała się przy stoisku ze słodyczami. Od razu pomyślałam, żeby się na niej skupić. Wgłebiając się w jej malutką główkę, myśli tego zboczeńca powoli cichły, a po pewnym czasie zupełnie wyparowały.
     Umysł wybawczyni był tak barwny, plastyczny oraz żywy, że zrobiło mi się ciepło na sercu i zapomniałam o wszystkich problemach, które mnie dręczyły. Wyobraźnia pociechy była zadziwiająca, o kilkadziesiąt razy większa i bujniejsza od tej, którą posiada przeciętny człowiek. Całe otoczenie w oczach Tatiany (bo tak miała na imię mała marzycielka) było bardziej piękne i wspanialsze... Po co owijać w bawełnę jak można po prostu powiedzieć, że było o niebo lepsze od realnego. Lotnisko to dla niej bajeczna kraina z ogromnym zamkiem na szczycie malowniczego wzgórza. Rycerze (pracownicy w mundurach) dzielnie bronili królewnę Tatianę i jej poddanych przed złymi potworami. 
     Aktualnie tatiańska piękność przechadzała się po ogrodzie między równo przyciętymi żywopłotami (regałami) na grzbiecie białego rumaka. Zatrzymała się kilka razy naprzeciwko mnie oddalona o kilka kroków, nie za blisko i nie za daleko. Miętoląc skrawek rękawa jasno niebieskiego sweterka, patrzyła niepewnie przed siebie, badając nieznajomego, czyli mnie. Jej źrenice błyszczały jak dwie malutkie iskierki, które wypadły z palacego się ogniska nocą, a na twarzy pojawiała się pewność siebie. Nabierając nieco odwagi podchodziła bliżej, zacierając główkę coraz wyżej, a grzywka obsuwała się na boki. 
     Z myśli dziewczynki wychwyciłam obraz, na którym widniałam ulepszona ja. Zamiast wygodnych i porozciąganych rzeczy miałam na sobie cudowną, balową suknię z ładnie zrobionym gorsetem. Sukienka wykonana była z delikatnych materiałów w odcieniach żakardu. Moje oczy wydawały się dwa razy większe, a ich tęczówki nie przerażały tak bardzo swoją nietypową, niebieską głębią. Włosy, które były spięte w artystyczny kok, wyglądały na bardziej zadbane niż w rzeczywistości, były jak czarny jedwab. 
     - Psze paniii... Czy wie pani, że jest pani bardzo ładna? - przypatrując się mi, zapytała nieśmiało pełnym miodu głosikiem. - Czy ja też będę kiedyś taka ładna? 
     - Wiesz co, zdradzę ci pewną tajemnicę. Tylko cichosza, nikt nie może o tym wiedzieć... - przykucnęłam na kolanie i złapałam za drobne rączki dziewczynki. - Ty już jesteś ode mnie o sto, nie... o trylion procent ładniejsza. 
     Z radości podreptała nóżkami w miejscu oraz mocno ściskała moją szyję. 
     - Ależ ty jesteś silna, chyba zaraz mnie udusisz - rzekłam cichym, ochrypniętym głosem, tak aby nadać rzeczywistości tej scenie. Wystraszona puściła moją szyję i zniżyła głowę ku podłodze, przepraszając, a jej oczy zaszkliły się. 
     - Ej, nie płacz. Ja tylko żartowałam. 
Palcem wskazującym lewej dłoni podniosłam twarzyczkę Tatianki, a po smutku zostały tylko dwie łezki. Otarłam je leciutko, po czym przytuliłam dziewczynkę, a ona uradowana scisnęła mnie mocniej. 
     - Jesteś naprawdę fajna, wiesz - spojrzała mi prosto w oczy, a następnie pocałowała w policzek - Od teraz jesteś moją najlepsza przyjaciółką, a koleżanki w przedszkolu będą mi zazdroszczyć. 
     Chyba serce przegrzeje mi się od nadmiaru słodkości. Tak bardzo ją polubiłam. Chciałam też ujawnić moje udczucie... 
     Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie mogę skrzywdzić tej małej istotki. Muszę odejść i zostawić ją w spokoju, przecież całe życie przed nią. 
     - Tatiana choć! Bo się spóźnimy! - kobiece wołanie rozproszyło pociechę. 
     - Mama! Tata! - pobiegła do rodziców. Mama dziewczynki uśmiechnęła się życzliwie i kiwnęła na pożegnanie. Na koniec odwróciła się i pomachła, a a ja w odpowiedzi niemrawie uniosłam kąciki ust. 
     - Ugh, co ja robię? Przecież, to nic trudnego! Muszę tylko nie zawierać nowych znajomości - cicho wycedziłam przez zęby, kładąc pod pachę wybraną książkę. Chyba starsza pani, która szła za mną w stronę kasy, usłyszała to co mówiłam, ponieważ usłyszałam głos: 
     «Ależ ta młoda dama jest... » 
     Nagle wpłynęła cisza. Nic nie słyszałam, jedynie dochodziły odgłosy rozmów z otoczenia. 
Może coś zakłóciło paranormalne połączenie? 
Nie wgłębiałam się w ten temat. Jakoś za bardzo nie zależało mi na telepatii i nawet trochę się cieszyłam, że nie mam nadnaturalnych zdolności, bo i tak klątwa, która nie daje normalnie żyć, to za dużo. 
     Przy ladzie stał mody chłopak. Wyglądał na dwudziestoletniego studenta, który dorabia mieszkanie. Uśmiechnął się niemrawie speszony moim nietypowym wyglądem. Nie uwalniając żadnych emocji, podałam mu książkę wraz z kartą pokładową i zapłatą w drobnych, a niech się męczy, ma za swoje. 
     Nasze palce zetknęły się, zaś moją głowę przeszedł potężny ból, zwiastujący powtórkę z rozrywki. Najwidoczniej pulsująco tępa dezolacja dopadła go również. Trzymając się za głowę, odsunął się od lady z nietęgą miną. Zrobił, to aby być jak najdalej mnie. Jego umysł mówił, że to przeze mnie tak cierpi. Nie wiem na sto procent, ale chyba miał rację. 
     - Halo, czy coś ci się stało? Potrzebujesz pomocy? - zapytała stojąca za mną kobieta, ale nie zwracała się do mnie, lecz do kasjera. Popatrzyła w moją stronę i przeżegnała się. - «Co za dziwoląg, to chyba czarownica. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Wszechmocny, wypędz z niej szatana oraz uzdrów tego biednego bliźniego z uroku, którego ona rzuciła.» 
      Jedyną reakcją na ich zachowanie, ktorą udało mi się z siebie wydobyć, to cichutkie westchnięcie nie do usłyszenia dla osób stojących koło mnie. Olać ich. Słyszałam gorsze przezwiska i widziałam gorsze reakcje. Wezmę swoje rzeczy i zmykam. 
     Rodzice siedzieli przy gate'cie. Uradowana, że za dziesięć minut wylatujemy, szybkim krokiem podążyłam w ich kierunku. Berlinie szykuj się, nadchodzę! Nieee, czekaj... Poprawniej chyba byłoby 'nadlatuję'. 
     W połowie drogi jak grom z nieba niezindentyfikowany chłopak znów powrócił jeszcze bardziej denerwujący. Cofnęłam się o krok do tyłu... PUFFF! Zniknął. Dziwne!? Wyciągnęłam nogę do przodu. Śpiew znowu nawiedził moją głowę... Dziwne!? Spróbowałam jeszcze raz. Do przodu, do tyłu... Pojawiał się, znikał... jak bujanie na koniku na biegunach. Rozejrzałam się, upss! Wszyscy gapili się na mnie i wiekszość umysłów mówiła: «Czy z nią wszystko w porządku? Czy może trzeba wezwać specjalistę?» 
     Dobra, tylko spokojnie. Ruszyłam w stronę zamierzonego miejsca, nie zwracając uwagi na muzykanta, ale było to trudne, ponieważ z każdym krokiem robił się głośniejszy. Usiadłam między rodzicami. Wytrzymam, zostało jeszcze pare minut do wejścia do samolotu. BUM, BUMM, BUMMM! Dudniło coraz to bardziej hałaśliwie i fałszująco. Rozejrzałam się z nadzieją dookoła aby zlokalizować muzyczne beztalencie, ale nic z tego. Gdyby udało mi się go zlokalizować, walnęłabym w jego pustą łepetynę, która ani w ząb myśli. 
To robi się drażniące. Grrr... NIE, nie wytrzymam więcej! 
     «PROSZĘ PRZESTAŃ ŚPIEWAĆ! ZNĘCASZ SIĘ, TAK?! NA STO PROCENT SIĘ ZNĘCASZ, BO JAKBY MOGŁO BYĆ INACZEJ!» - wykrzyknęłam poirytowana w myślach oczekując, że przerwie swoje jęki. Nie oczekiwałam na cud, ale... 
Nastąpiła cisza. Błoga cisza i na dodatek myśli innych zrobiły się trochę bardziej ciche. 
     Podziałało... O Boże! Podziałało! Ała! Delikatnie położyłam opuszki palców na pulsujacych skroniach. Chyba trochę przecholowałam z wyrażeniem swojej złości. Głowa mi pęka, ale cóż, opłaciło się. 
     W tym samym czasie chłopak siedzący trzy rzędy krzeseł do przodu, podskoczył jak poparzony, zrywając słuchawki z uszu. Zdziwiony przeprowadził rekonesans, obracając łepetynę na różne strony. To on! Czekaj... Tak, to na pewno on. Teraz wszystko połączyło mi się w całość. Umysł muzykanta rozróżnia się na tle innych. Nie jest otwarty, raczej otacza go mistyczny, trudny do opisania mur i tylko niektóre myśli przez niego wpływają. Co do jego wieku i wyglądu, to się gruuubo pomyliłam. Nie jest nastolatkiem, lecz dobrze zbudowanym, blond włosym dwudziestolatkiem. Skórę ma lekko brązową od otulajacych go promieni podczas serfowania na dużych falach w upalne dni. 
     «Nie wierzę! Ty też jesteś telepatą!? Dziesięć lat szukałem kogoś takiego jak ja i zjawiasz się ty! - rozochocony rzekł, przeglądając się na boki - Też lecisz do Berlina? Nie, nie musisz odpowiadać. Skoro słyszysz moje myśli bez kontaktu fizycznego, to siedzisz parę krzeseł ode mnie, a tu jest tylko jeden odlot, czyli lecimy tym samym samolotem, ale dlaczego nie mogę cię zlokalizować?» 
     «Ja też nie mogłam cię odnaleźć, ale gdy cię zobaczyłam twoja osoba połączyła się z myślami» - odpowiedziałam instynktownie z grzeczności. 
     Ugh! Co ja zrobiłam!? Gdybym się nie odezwała, prawdopodobnie uznałby poprzednią myśl za przesłyszenie. O nie! Obraca się do tyłu. Muszę coś zrobić. Nie może mnie poznać.


poniedziałek, 5 października 2015

Chapter 2

  Obudziły mnie brzdęki uderzanych o siebie garnków i patelni. Pewnie mama pakuje naczynia oraz inne drobiazgi z kuchni do kartonów. Musi być bardzo zdenerwowana, że robi to aż tak głośno.
     Wstałam niechętnie z wygrzanego łóżka, podrapałam się po czubku głowy i trzęsąc się z zimna poszłam do łazienki. W tym pomieszczeniu większość rzeczy już zniknęła. Zostały tylko szczotekczki, pasta do zębów, grzebień, ręczniki oraz płyn do mycia ciała. Zdziwiona wzięłam szczoteczkę i założyłam trochę biało-niebieskiej mazi na jej końcówkę.
   «Która musi być godzina, że rodzice wyrobili się z pakowaniem?» - rozmyślałam szanując zęby przez parę minut. Wyplułam pozostałości pasty do umywalki i opłukałam buzię ciepłą wodą. Na pewno okropnie wyglądam po tej ciężkiej nocy. Podniosłam głowę z nad umywalki aby ujrzeć się w odbiciu lustra i przekonać się, w jakim tak naprawdę jestem stanie. No cóż, ten przedmiot też zniknął w pakunkach, więc musiałam poradzić sobie na czuja. Nie zastanawiając się zbyt długo w trymigi uczesałam długie, kruczoczarne włosy w wysoko osadzonego kucyka.
Wrociłam do pokoju owinieta w ręcznik. Na szczęście potrzebne rzeczy wpakuje się do kartonów, a sprzątaniem bałaganu zajmie się ekipa zatrudniona przez rodziców. Wyciągnęłam z szafy ulubione dresy wraz z luźną, bordową bluzką i ubrałam się.
     Schodząc na dół po krętych schodach usłyszałam cichą melodię. Lekko wychyliłam głowę zza futryny kuchennych drzwi. Mama nuciła robiąc kanapki. Tak pięknie teraz wyglądała i tak bardzo podobało mi się brzmienie tej przyśpiewki, że postanowiłam stać cicho aby nie rozproszyć mamy, jednakże nie trwało to długo. Kierując się w stronę lodówki zobaczyła mnie.
     - Hej mały śpiochu, długo tu tak stoisz i wysłuchujesz mojego beztalęcia? - zapytała wyjmując z lodówki masło oraz wędliny do kanapek.
     - Mamo! Już tyle razy ci mówiłam. Ty pięknie śpiewasz!
     - Mhm... bo zaraz ci uwierzę - zaśmiała się. - Co chcesz do picia? Herbatę czy kakao?
     - Niech pomyślę... opcja numer dwa - zawszę wybierałam herbatę tudzież zdziwił ją mój wybór.
     - Jak tam się spało po moim wyjściu? Nie śniło ci się więcej koszmarów? - zapytała kończąc kanapki oraz szykując płynną słodycz.
     - Już później wszystko było dobrze - powiedziałam patrząc jak kładzie gorący kubek na podkładce. Popatrzyła na mnie świdrujacym wzrokiem, chyba mi nie uwierzyła, lecz nie przejmowałam się tym zbytnio, ponieważ mówiłam prawdę. Kończąc pakować kuchnię nie przestała przyglądać się mi. Najprawdopodobniej dzięki temu gestu oczekiwała, że powiem coś jeszcze.
     Kiedy sięgała po zegar, zwróciłam uwagę na wskazane przez wskazówki cyfry. Za dziesięć dwunasta. Złapałam kanapkę, w pośpiechu ugryzłam ogromny kęs i próbowałam (z naciskiem na 'próbowałam') wykrzyczeć:
     - O kurczę jak ja długo spałam. Czemu mnie nie obudziłaś! Przecież w godzinę nie zdążę się spakować.
     - Uważaj, bo się zaksztusisz! - rzekła rozbawionym głosem i dokończyła opierając się o blat szafki. - Okazało się, że ciężarówka stoi w korku i będzie dopiero o pietnastej, zatem możesz jeść powoli, a na pakowanie zostanie ci sporo czasu - obruciła się i wskazała, gdzie znajdę puste pudła. - Zostaw sobie najpotrzebniejsze rzeczy, ale nie przesadzaj. Nie chcę płacić za nadwagę bagażu, jak my i tak dużo płacimy za przewóz pakunków.
     - Ok, wszystko zrozumiane i zapamiętane - zasalutowałam gryząc resztki kanapki. Kiedy popiłam jedzenie dodałam niepewnie:
     - Mam jeszcze jedno pytanko. O której jutro wylatujemy?
     - O czwartej rano - mama sprzątneła talerz po kanapkach i podeszła do zlewu. Kiwnęłam głową z oburzeniem.
     - Co tak wcześnie!? - krzyknęłam podążając za nią. Odłożyłam kubek na blat kuchenny, a mama dodała:
     - Trzeba dotrzeć na miejsce o rozsądnej godzinie, ponieważ musimy odebrać klucze do mieszkania - spojrzała na talerz. - Widzę, że skończyłaś jeść, więc pędem na górę pakować swoje rzeczy. Jak skończysz, zawołaj tatę, żeby pomógł ci znieść kartony na dół.
     - Ok, wszystko zrozumiane i zapamiętane - zasalutowałam, a mama uśmiechnęła się jeszcze bardziej.
     Wzięłam kartony i pomaszerowałam do pokoju. Na początku spakowałam ubrania, lecz zostawiłam jeden wygodny komplet na jutrzejszą podróż. Do drugiego pudła włożyłam książki, mnóstwo książek, a reszta zamieściła się w trzech średnich.

Uff, skończyłam. Myślałam, że to potrwa dłużej.
     Zziajana zawołałam tatę aby poprosić go o zniesienie pudeł oraz o pozwolenie wyjścia do biblioteki. Oczywiście zgodził się. Uradowana pocałowałam tatkę w policzek i pobiegłam oddać książki. Wypożyczalnia była oddalona od domu niecałe dwieście metrów, więc szybko uporałam się z oddaniem lektur. Wracając napotkałam wielką ciężarówkę przed bramą. Dwóch wysokich i umięśnionych mężczyzny wkładało kartony na tył lory. Przywitałam się krótkim "Dzień dobry", po czym weszłam do domu oraz pomogłam jeszcze rodzicom spakować, to co zostało.
     Nie chciałam już nic jeść, marzyłam teraz tylko o przysznicu.
     Gorąca woda poleciała z czubka baterii otulajac moje zmęczone ciało, właśnie tego potrzebowałam. Zamaczając długie włosy dotarł do mnie ciężar emocji po utracie przyjaciół. Smutek, ból i poczucie winy, które podpowiadało mi "to przez ciebię umarli", skumulowały się w jeden gigantyczny kłębek nerwów. Wszystkie te uczucia napierały na gruczoły łzowe powodując łzotok.
NIE, nie nie mogę teraz płakać. Jutro wyjeżdżam i zaczynam od nowa. Będę żyć dalej, lecz nie zapomnę o nich. Będę pamiętać oraz nie zawiąże nowy znajomości aby nikogo nie skrzywdzić.
     Wyszłam z pod prysznica, nawet nie wysuszyłam włosów. Jedynie błyskawicznie ubrałam o dwa rozmiary zadużą koszulę nocną i trzesąc się z zimną wskoczyłam do śpiworu, który leżał w salonie.
     Przyśniła mi się Anita. Nic nie powiedziała, tylko uśmiechała się serdecznie, jakby nigdy nic się nie stało.

                               ***
     - Raven wstawaj! - obudził mnie tata. - Jesteśmy na miejscu.
     Zaspana wysiadłam z taksówki, wzięłam swoją walizkę i w ślimaczym tempie podążyłam za rodzicami. Po wejściu przez automatyczne drzwi rozejrzałam się oczekując, że na holu lotniska w Miami będzie niewiele osób. Jednak ruch był niesamowicie duży jak na taką godzinę. Przeglądając tablicę odlotów ziewnęłam, a litery i cyfry na niej troiły mi się w oczach. Przetarłam powieki i spojrzałam drugi raz. Lot P764644, czyli check-in numer siedem.
     Poszliśmy pod wskazane miejsce, zaś gdy zostały wykonane wszystkie formalności mogliśmy odpocząć w strefie bezcłowa. Pierwszym miejscem, które odwiedziliśmy był kiosk. Ja jak to ja na pierwszy ogień rzuciłam się na stoisko z książkami badając każdy zakamarek sterty powieści fantastastcznych.
Niespodziewanie w mojej głowie pojawił się ostry ból, który przyćmił wszyskie dźwięki. Jedyne co teraz słyszałam, to fałuszujący męski głos. Do bólu głowy i śpiewu dołączyła się fala niewyraźnych dźwięków. Z każdą sekundą robiły się coraz głośniejsze i bardziej wyraźne, a nawet układały się w spójne wypowiedzi. Po krótkiej chwili mogłam rozróżnić czy dany głos należał do kobiety, czy do mężczyzny oraz gdzie znajdował się jego właściciel. No oprócz śpiewu chłopaka, któremu słoń nadepnął na ucho, jego słyszałam od samego początku zbyt wyraźnie, jak dla mnie. Tylko jego nie mogę zlokalizować.
     Nagle dostałam olśnienia. Nie były to rozmowy osób stojących obok mnie. Tak naprawdę to były ich mysli.


Chapter 1

    Stanęłam w cieniu wysokiego drzewa i spojrzałam na gmach szkoły, której nie nawidziłam nade wszystko. Nikogo nie było widać, a cisza tu panująca, przerażała mnie. Nawet ptaki nie spiewały, choć dzisiaj był piekny wiosenny poranek.
     Co ja robię!!! Chyba od kilku minut gapię się na środku pustego parkingu (przecież połowę tego miejsca zajmują samochody nauczycieli, nagle zachcialo im się zdrowego trybu życia i przyszli na pieszo), a za niedługo będzie ósma rano. Muszę się pospieszyć, bo zaraz spóźnię się na lekcje.
  Podbiegłam do frontowych drzwi. Po wejściu do środka obróciłam się aby jak w zwyczaju mam pomachać mamie na pożegnanie. Dziwne nie było jej tam, gdzie przeważnie się zatrzymywała. Przebiegłam okolicę wzrokiem, oczekując, że gdzieś ją wypatrzę, lecz tak nie było. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie pamiętam ani przyjazdu do szkoły, ani podnoszących na duchu słów mamy, które słyszałam prawie codziennie, wysiadając z naszego minivana.
     Przeszedłwszy korytarz w celu dotarcia pod klasę, nie spotkałam żywej duszy. Gdzie się wszyscy podziali?Może się spóźnią albo ja za wcześnie przyszłam?
   Dotknełam ramienia, hmm... nie mam plecaka. Spojrzałam na ubrania, ulubiony zestaw nocny. Jasnoniebieska piżama z misiami, a na nogach różowe papcie-świnki.
     Usiadłam na ławce i zaczęłam rozmyślać o ubiorze oraz jak tu się dostałam. A może lunatykowałam. Do szkoły jest około dwóch kilometrów prostej drogi. Całkiem możliwe do przejścia dla lunatyka takiego jak ja. Pomysł byłby genialny, gdyby nie maleńki haczyk - wyjście dom. Tata jest osobą, która ma lekki sen (mama wspominała, że to dzięki wychowywaniu się w afrykanskim pleminiu, którego nazwy nie pamiętam). W nocy wybija się z tego stanu, gdy tylko łóżko wyda ciche dźwięki podczas wstawania, albo gdy idę do łazienki, a o schodach to już nie wspomnę. Skrzypią tak głośno, że mama budzi się ze swojego niedzwiedziego snu. Więc na pewno tak nie było.
Nie potrafię przypomnieć sobie przyczyny i sposobu przyjścia tutaj w tym stroju.
  Spojrzałam przez okno. Na dworze zciemniło się i nadchodziła noc, dziwne. Dobrze pamietam, że wchodząc do szkoły świeciło poranne słońce. Przecież nie spędziłam tu całego dnia.
Zaczynam się trochę bać i wszystko robi się coraz bardziej nienormalne. Mama wiedziałaby co robić, ale jej nie ma. Gula rosła w gardle. Nie mogłam dłużej powstrzymywać łez. Spływały jedna za drugą tworząc małe strumyki na policzkach. Zamarłam, gdy zza rogu korytarza dszedł do mnie potworny dźwięk. Momentalnie uichł razem ze skrzypieniem metalowych szafek po bokach korytarza. Słyszałam teraz tylko szybkie bicie serca. Chyba zaraz wyskoczy mi z klatki piersiowej.
     - Halo! Jest tu kto?! - wstałam z ławki i cichutko zawołałałam ocierając twarz trochę za długimi rękawami piżamy.
Z miejsca, którego dochodził odgłos wyszłedł duch dziewczyny, mniej-więcej w moim wieku. Unosiła się kilkanaście centymetrów nad ziemią, a jej prawie przeźroczysta postać miała barwę morskiej zieleni z prześwitami fioletu. Widząc złość w oczach ducha moje serce z jeszcze większą prędkością skurczało i rozkurczało się. Zjawa zbliżała się. Jej mokre od wody włosy przykleiły się do ciała oraz sukienki, która ciągła się za nią.
 -To przzzezz ciebie zzzginęłam - powiedziała, zatrzymując się. Stałyśmy teraz nosem w nos. Kogoś mi przypominała, ale nie mogę sobie przypomnieć kogo. - Przzzezz ciebie utonęłam!
     -Oh to ty! - rozpłakałam się jak bóbr. Jak mogłam nie rozpoznać Anity, przecież patrzyłam jak się topiła i nic nie mogłam na poradzić, choć próbowałam do ostatniej sekundy jej życia. Duchem była dziewczyna z mojej klasy. Dziewczyna, która jako pierwsza odwarzyła się podejść do mnie nie patrząc na plotki i mój nietypowy wygląd. Dziewczyna, która namówiła inne dzieciaki z klasy, że nie jestem taka zła za jaką mnie uważają. Dziewczyna, która nie wiedziała o klątwie zabijającej wszystkie bliskie mi osoby. - Ja... tak bardzo cię przepraszam.
  - Co mi po twoich przzzeprosinach! Przzecieżżż żżycia mi nie odaszzz - wrzasnęła zjawa, że aż mnie uszy rozbolały.
     Za Anitą pojawiło się dwadzieścia innych duchów. Ustawiły się w równym rzadku za nią.
     - To przzzezz ciebie straciliśmy żżycie! - wyły nie możliwie. - Jaka ja byłam głupia, żże nie słuchałam tego co gadali o tobie.
   Roztrzęsiona upadłam na ziemię, katar ciekł mi z nosa, a rękawy miałam przemoczone od wycierania łez i smarków. Cienie lewitowały wokoło mnie. Ich krzyki oraz jęki rozsadzały mi głowę. Nie wytrzymam. Zakryłam uszy i próbowałam przekrzyczeć gardłowe dźwięki.
     - Przepraszam, ja naprawdę nie chiałam! Powinnam was odtrącić! Myślałam, że tym razem będzie inaczej! Myliłam się! Więcej tego błędu nie popełnię! Wypaczcie, błagam...
Ostatnie zdanie wyszeptałam, ponieważ kojący głos mamy wyciągnął mnie z tego koszmaru.
     - Ciiii, cicho kochanie. Mama już jest. To tylko zły sen, nic ci się nie stanie - powtarzała, przytulając do serca, a ja powoli wracałam do rzeczywistości.

    - No nie, obudziłam cię. Który to raz z kolei w tym tygodni? - zapytałam, kiedy uspokoiłam się.
    - Siódmy, ale nic się nie stało córeczko. Przecież wiesz, na mnie możesz liczyć o każdej porze dnia i nocy - cmoknęła moje czoło i przejechała lekko dłonią długie, kruczoczarne włosy. - Ten sam sen o duchach?
  - Tak, o duchach przyjaciół z klasy. Najgorsze jest to, że mówią prawdę. Oni oraz wielu innych zmarło przeze mnie - spojrzałam na twarz mamy, żeby zobaczyć jej reakcję. W matczynych oczach malowało się współczucie, ból, strach i niepewność. - Powiedz, dlaczego jestem związana z tą klatwą. Co ja takiego zrobiłam?
    - Nie mów tak Raven!!! - zdenerwowała się, że aż złość w niej kipiała. - To nie twoja wina, lecz moja. Podjęłam dawno temu pewną decyzję, za którą przyszło mi zapłacić. Patrzenie jak cierpisz to cena. Gdybym wiedziała, że będziesz tak... - rozpłakała się.
     Pierwszy raz w życiu widzę, że jest aż tak bardzo smutna. Wśród kolegów z pracy uważana jest za kobietę wesołą, pełną energi, odważną, dopinającą swego oraz nigdy się nie poddawającą, ale w tym momencie wygląda wręcz odwrotnie, jak wrak człowieka. Nie wie co robić.
     - Oj mamusiu! - położyłam dłoń na ramieniu mojej bohaterki, która na początku myśli o innych, a podem dopiero o sobie.
     Niespodziewanie wyprostowała się, a w oczach dostrzegłam blask zdeterminowania.
     - Obiecuję, z ręką na sercu, że będę cię chronić i dopnę wszelkich starań abyś była szczęśliwa. Za dwa dni wyjeżdżamy do Niemiec. Idź spać, ponieważ rano pokujemy się. O trzynastej przyjeżdża ciężarówka po rzeczy. Idę, muszę powstrzymać twojego ojca przed wyjedzeniem całej zawartości lodówki, żeby rano było co jeść na śniadanie.
     Stanąłwszy w drzwiach sypialni uśmiechnęła się, wyłączyła światło i szepnęła: "Dobranoc". Pewnie myśląc, że nie usłyszę dodała ledwo słyszalnym głosem: "Gdybym nie zgodziła się na uratowanie Wafa'ego przez tego mężczyznę, to Raven nie istniałaby".

Nie istniałabym? Jaki mężczyzna? O co chodzi? Muszę dowiedzieć się co jest grane, choć nie będzie to proste zadanie ze względu na mamę i jej niechęć rozmowy o czasach przed moimi narodzinami.
   
     Oczy kleiły się od nadmiaru wrażeń, powieki opadały coraz niżej i niżej. Ziewnęłam. Nie miałam teraz sił o tym myśleć.
Zasnęłam.


Prolog

     Na ulicach świeciło pustkami, choć niespełna piętnaście minut temu ludzie rozpychali się łokciami aby nie zostać staranowanym przez innych przechodniów. Powodem ich nagłego zniknięcia z ulic Londynu była burza. Towarzysząca jej wichura, łamała drzewa z łatwością, tak jakby te rośliny były cienkimi wykałaczkami, a ich jesienne liście porywane przez wiatr tańczyły w przerażającym tempie. Ciemnogranatowe cumulonimbusy rosły z każdą chwilą, zakrywając jasno świecące słońce. Kolor chmur robił się coraz ciemniejszy i ciemniejszy, niosąc jeszcze większe przerażenie mieszkańcom dużego miasta. Niby zwykła jesienna burza w deszczowym Londynie, ale pozory mylą.

To ostrzeżenie...
     Dwudziestoośmioletnia kobieta przeczuwała, że coś się wydarzy. Kurczowo chwyciła dłoń męża, obawiając się, że go straci. Od ponad pięciu tygodni brała urlop. Nie patrzyła czy gburowaty szef wyrzuci ją z nowej pracy z wysoką pensją, o której marzy każdy z takim wykształceniem jak ona. Teraz liczyło się tylko bycie przy ciężko chorym ukochanym.
Małżonkowie mieli założyć własną rodzinę z trójką dzieci, zamieszkać na wsi w małym domku z dużym ogrodem, gdzie ich podopieczni będą mogli bawić się bez końca na świeżym powietrzu. Prosto powiedziawszy, cieszyć się wspaniałym życiem... Wszystko miało być takie piękne i barwne, ale wiedziała, że nie było najmniejszego cienia szansy na wymarzone życie. Choroba zbyt szybko rozprzestrzeniała się, a chemioterapia nie działała. Nie było już ratunku. Wiedziała, że śmierć nadchodzi. Burza tylko to potwierdziła.
     Kardiograf zaczął pikać coraz wolniej. Przerażona spojrzała na ekran urządzenia, coś jest nie tak. Nagle pikanie zamieniło się w jeden długi dźwięk, który powoli wbijał się w jej serce jak tępy nóż. Nie zastanawiała się długo. Chwyciła pilot, który wisiał przy łóżku i z całej siły wciskała przycisk przywołujący dyżurującego lekarza na tym oddziale onkologicznym. Nikt nie przychodził.
Słony smak łez dotarł do ust przerażonej kobiety. Zniecierpliwiona czekaniem zaczęła wołać o pomoc wtulona w bezwładne ciało męża, chciała wstać aby pobiec do lekarskiego gabinetu. Już podnosiła głowę...

TRZASK!!!

Grzmot poprzedzony błyskiem pioruna zagłuszył jej krzyk. Nie przestraszyła się skutku burzy, lecz odbicia w szpitalnym oknie nieznajomego mężczyzny ubranego w czarną pelerynę z zasłaniającym prawie całą twarz kapturem. Dopiero teraz poczuła oddech tajemniczego przybysza na plecach. Choć był dardzo delikatny, ledwo co odczuwalny, to jego lodowate zimno wywołało dreszcz, który przebiegł po całym zaniedbanym ciele kobiety od ciągłego siedzenia przy mężu.
     «Jak on tu się znalazł? Przecież nie było słychać jak wchodził. Kim on jest? Pielęgniarka na pewno nie pozwoliłaby mu wejść na oddział o tej porze i w tym stroju. Wygląda tak jakby urwał się z jakieś powieści typu fantasy. Może jest psyhopatą?» - tego rodzaju myśli nie dawały jej spokoju dopóki nieznajomy nie odezwał się.
     - Nie bój się mnie Eleno. Chcę tylko pomóc - powiedział. Zważywszy, że te słowa nic nie wskurały dodał. - Co mam ci powiedzieć, żebyś mi zaufała?
     Ciało i mózg odmówiły kobiecie posłuszenstwa, gdy przechodząc na drugą stronę łóżka dotknął jej barku. Chłód palców mężczyzny spowodował jeszcze większe skumulowanie strachu.
     - Sss...skąd znasz moje imię? Czy my w ogóle się znamy? O nie, mój mąż, on umiera. Muszę iść po pomoc.
     - Oj, oj nie bądź taka spięta, a co do twoich pytań. Znam wszystkich ludzi na tym świecie, a wszyscy znają mnie, choć nie zdają sobie z tego do końca sprawy. No na przykład twój mąż na pewno teraz bardzo dobrze wie z kim ma do czynienia - rzekł rozbawiony. Gdy zobaczył, że to Elenę obraziło, uśmiech znikł z twarz, tak szybko jak się pojawił, a na jego miejscu pojawiła się obojętność. Spojrzał na wyimaginowany zegarek. - Tik-tak, tik-tak czas goni, trzeba się spieszyć. Niech więc pomyślmy... żaden lekarz już nie pomoże twojemu mężowi, a ja jestem jego ostatnią deską ratunku. Pomogę, ale nie pytaj jak to zrobię i dlaczego, bo nie mogę ci odpowiedzieć z powodu tajemnicy zawodowej. Coś jeszcze... ach tak!!! Potrzebna będzie odrobina twojej krwi do dopełnienia transakcji. Zgadzasz się?
     - A co chcesz w zamian? - zapytała zwątpiona.
     - Małą opłatę. Chciałbym... Nie, nie, nie... teraz nie ma czasu na ustalenia. Jeżeli chcesz jeszcze wiedzieć go żywego, to musisz w tym momencie podjąć decyzję.
     Widząc brak pewności w oczach dwudziestoośmiolatki ponaglił jeszcze raz, podnosząc głos
     - Ulatują z niego ostatnie resztki życia. Mów tak albo nie, bo inaczej mąż kaput - przyciągnął placem po swoim ledwie widocznym gardle, lekko przykrytym przez szatę.
     - Tak, zgadzam się na wszystko tylko uratuj Wafa - odparła ze strachem.
     «Nawet jeżeli jest świtem, to i tak warto zaryzykować» - pomyślała.
     Wyciągnął z rękawa pięknie zdobiony sztylet, obsadzany rubinami oraz szafirami, tak jakby był przekonany, że się zgodzi. Chwycił drobną rękę Eleny swoimi chlodnymi palcami. Przeciął ostrzem delikatną skórę wenetrzną stronę dłoni kobiety, która w nienaturalnym tempie zagoiła się, a małe kropelki krwi spłynęły z ostrego czubka sztyletu do ust leżącego. Tajemniszy przybysz pochylił się nad łóżkiem i położył palce umoczone we krwi na skroniach Wafa'ego. Następnie w kółko powtarzał animam eius jakby był transie. Lampa zwisająca z sufitu, migotała nieprzerwanie. Temperatura powietrza nagle spadła i można było poczuć zapach świeżej gleby i siarki zrozprzestrzeniający się po pokoju. Nagle wszystko unormowało się.
     Gdy skończył skończył mówić rytualną frazę, powiedział:
     - Pierwsze co zrobisz w związku z zapłatą, to nadanie imienia córeczce. Będzie ono brzmiało Tetyda - wyprostował się. Elena dopiero teraz zobaczyła jego oczy, czarne tak jak źrenice z lekkim nalotem szkarłatu.
     Przerażona kobieta szybko mrugnęła kilka razy i popatrzyła wytrzeszczonymi gałkami ocznymi na twarz mężczyzny.
     «Są czarne, ma czarne tęczówki. Pewnie tylko przewidziało mi się. Jestem zmęczona i mój mózg płata figle» - podpowiedziała jej intuicja.
     Przeszedł za plecy Eleny, a ona obróciła się chcąc zapytać dlaczego akurat Tetyda, ale w pokoju nie było nikogo oprócz niej i Wafa'ego.
                                                             

Rok później
     Na sali pogodowej rozległ się krzyk. Pielęgniarka ostrożnie owinęła noworotka w kocyk i podała zawiniatko matce.
     - Urodziła pani zdrową dziewczynkę.
     - Jaką ona piękna - powiedziała Elena z łzami szczęścia w oczach.
     - Zgadzam się. Jest po prostu cudowna, ale musi pani teraz odpocząć. My się nią zajmiemy, a mąż poczeka na korytarzu.
     Nie miała siły zaprzeczać. Podała córeczkę sanitariuszce i wygodnie położyła się na łóżku.
     - Najważniejsze jest zdrowie małej - szepnęła i zasnęła rozmyslając o przyszłość swojej rodziny.



czwartek, 1 października 2015

Hej! 
Mam na imię Barbara. Będę na tym blogu dodawać opowiadanie mojego autorstwa pt. "Trupia miłość". Mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Byłoby miło, gdybyście wyrażali swoją opinię w komentarzach (to podnosi mnie na duchu i pokazuje, że mam pisać dalej). 

Opis:
Raven, to dziewczyna o kruczoczarnych włosach, skórze koloru mleka i lekko sinych ustach, a jej oczy przerażają swoją głębią. Wygląd ten nie jest przypadkowy, ona miała nie żyć...
Uważa, że jest przeklęta, ponieważ prawie wszystkie bliskie jej osoby umierają, ale czy na pewno tak jest?