wtorek, 27 października 2015

Chapter 3

     Śpiew chłopaka zniknął w morzu odgłosów jak fala, która zoztrzaskała się o klif. Ostatnie dźwięki wyciekały z pamięci, jakby były kroplami osadzonymi na skałach, które pod wpływem słońca wyparowywują. Aczkolwiek cała ta scena przypomina morskie klimaty, to wokalista nie jest pięknie śpiewającą syreną. 
     Przepadł, nigdy go nie zobaczę i nie dowiem się dlaczego tylko jego nie odnalazłam. Może to i dobrze, że tak się stało... Nie muszę już słuchać tych okropnych jęków, no i co najważniejsze będzie bezpieczny z dala ode mnie oraz mojej klątwy. 
     Myśli kilkuset ludzi przeplatały się chaotycznie. Jedne były bardziej słyszalne i wyraźne, drugie mniej. Te nieśmiałe, co w większości są o wiele bardziej warte słuchania, nie przebijały się przez te stanowcze i hałaśliwe. Czasami głosy wewnętrzne wcale nie zgadzały się z tym co mówili dyskutanci, a u pewnych ludzi odbierałam obrazowy tok myślenia zamiast słownego i właśnie oni mieli kreatywniejszą wyobraźnię. 
     Do mojego umysłu zaczęły napływać obrazy przygrubawego mężczyzny w średnim wieku, który siedział przy stoliku w kafejce na przeciw. Właśnie podeszła do niego kelnerka, podając menu uśmiechnęła się, a na jej policzkach pojawiły się doleczki, nadające jej przeuroczy wygląd. Mężczyzna przyglądał się kształtnej budowie młodej kobiety, długim nogom oraz falowanym blond włosom, które spięte w dwie, wysoko osadzone kitki nadawały jej niewinnego wyglądu. Kiedy kelnerka zorientowała się, że klient gapi się na nią z nad karty, chrząknęła i próbując utrzymać miły wyraz twarzy zapytała co chce zamówić. Otrząsnołwszy się z zadumy poprosił o piwo. Gdy odchodziła wpatrywał się w jej pośladki, lecz gdyby tylko się patrzył, byłoby pół biedy, natomiast w moim umyśle pojawiały się obrazy w roli głównej z jego bujną wyobraźnią... FUJJJJJJJ! Niedobrze mi, zaraz zwymiotuję. Jaki ten facet jest obleśny. Muszę jak najszybciej się go pozbyć.
     Moją uwagę zwróciła mała, radosna dziewczynka. W podskokach weszła do kiosku, zaś po kilku rundach biegania między regałami zatrzymała się przy stoisku ze słodyczami. Od razu pomyślałam, żeby się na niej skupić. Wgłebiając się w jej malutką główkę, myśli tego zboczeńca powoli cichły, a po pewnym czasie zupełnie wyparowały.
     Umysł wybawczyni był tak barwny, plastyczny oraz żywy, że zrobiło mi się ciepło na sercu i zapomniałam o wszystkich problemach, które mnie dręczyły. Wyobraźnia pociechy była zadziwiająca, o kilkadziesiąt razy większa i bujniejsza od tej, którą posiada przeciętny człowiek. Całe otoczenie w oczach Tatiany (bo tak miała na imię mała marzycielka) było bardziej piękne i wspanialsze... Po co owijać w bawełnę jak można po prostu powiedzieć, że było o niebo lepsze od realnego. Lotnisko to dla niej bajeczna kraina z ogromnym zamkiem na szczycie malowniczego wzgórza. Rycerze (pracownicy w mundurach) dzielnie bronili królewnę Tatianę i jej poddanych przed złymi potworami. 
     Aktualnie tatiańska piękność przechadzała się po ogrodzie między równo przyciętymi żywopłotami (regałami) na grzbiecie białego rumaka. Zatrzymała się kilka razy naprzeciwko mnie oddalona o kilka kroków, nie za blisko i nie za daleko. Miętoląc skrawek rękawa jasno niebieskiego sweterka, patrzyła niepewnie przed siebie, badając nieznajomego, czyli mnie. Jej źrenice błyszczały jak dwie malutkie iskierki, które wypadły z palacego się ogniska nocą, a na twarzy pojawiała się pewność siebie. Nabierając nieco odwagi podchodziła bliżej, zacierając główkę coraz wyżej, a grzywka obsuwała się na boki. 
     Z myśli dziewczynki wychwyciłam obraz, na którym widniałam ulepszona ja. Zamiast wygodnych i porozciąganych rzeczy miałam na sobie cudowną, balową suknię z ładnie zrobionym gorsetem. Sukienka wykonana była z delikatnych materiałów w odcieniach żakardu. Moje oczy wydawały się dwa razy większe, a ich tęczówki nie przerażały tak bardzo swoją nietypową, niebieską głębią. Włosy, które były spięte w artystyczny kok, wyglądały na bardziej zadbane niż w rzeczywistości, były jak czarny jedwab. 
     - Psze paniii... Czy wie pani, że jest pani bardzo ładna? - przypatrując się mi, zapytała nieśmiało pełnym miodu głosikiem. - Czy ja też będę kiedyś taka ładna? 
     - Wiesz co, zdradzę ci pewną tajemnicę. Tylko cichosza, nikt nie może o tym wiedzieć... - przykucnęłam na kolanie i złapałam za drobne rączki dziewczynki. - Ty już jesteś ode mnie o sto, nie... o trylion procent ładniejsza. 
     Z radości podreptała nóżkami w miejscu oraz mocno ściskała moją szyję. 
     - Ależ ty jesteś silna, chyba zaraz mnie udusisz - rzekłam cichym, ochrypniętym głosem, tak aby nadać rzeczywistości tej scenie. Wystraszona puściła moją szyję i zniżyła głowę ku podłodze, przepraszając, a jej oczy zaszkliły się. 
     - Ej, nie płacz. Ja tylko żartowałam. 
Palcem wskazującym lewej dłoni podniosłam twarzyczkę Tatianki, a po smutku zostały tylko dwie łezki. Otarłam je leciutko, po czym przytuliłam dziewczynkę, a ona uradowana scisnęła mnie mocniej. 
     - Jesteś naprawdę fajna, wiesz - spojrzała mi prosto w oczy, a następnie pocałowała w policzek - Od teraz jesteś moją najlepsza przyjaciółką, a koleżanki w przedszkolu będą mi zazdroszczyć. 
     Chyba serce przegrzeje mi się od nadmiaru słodkości. Tak bardzo ją polubiłam. Chciałam też ujawnić moje udczucie... 
     Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie mogę skrzywdzić tej małej istotki. Muszę odejść i zostawić ją w spokoju, przecież całe życie przed nią. 
     - Tatiana choć! Bo się spóźnimy! - kobiece wołanie rozproszyło pociechę. 
     - Mama! Tata! - pobiegła do rodziców. Mama dziewczynki uśmiechnęła się życzliwie i kiwnęła na pożegnanie. Na koniec odwróciła się i pomachła, a a ja w odpowiedzi niemrawie uniosłam kąciki ust. 
     - Ugh, co ja robię? Przecież, to nic trudnego! Muszę tylko nie zawierać nowych znajomości - cicho wycedziłam przez zęby, kładąc pod pachę wybraną książkę. Chyba starsza pani, która szła za mną w stronę kasy, usłyszała to co mówiłam, ponieważ usłyszałam głos: 
     «Ależ ta młoda dama jest... » 
     Nagle wpłynęła cisza. Nic nie słyszałam, jedynie dochodziły odgłosy rozmów z otoczenia. 
Może coś zakłóciło paranormalne połączenie? 
Nie wgłębiałam się w ten temat. Jakoś za bardzo nie zależało mi na telepatii i nawet trochę się cieszyłam, że nie mam nadnaturalnych zdolności, bo i tak klątwa, która nie daje normalnie żyć, to za dużo. 
     Przy ladzie stał mody chłopak. Wyglądał na dwudziestoletniego studenta, który dorabia mieszkanie. Uśmiechnął się niemrawie speszony moim nietypowym wyglądem. Nie uwalniając żadnych emocji, podałam mu książkę wraz z kartą pokładową i zapłatą w drobnych, a niech się męczy, ma za swoje. 
     Nasze palce zetknęły się, zaś moją głowę przeszedł potężny ból, zwiastujący powtórkę z rozrywki. Najwidoczniej pulsująco tępa dezolacja dopadła go również. Trzymając się za głowę, odsunął się od lady z nietęgą miną. Zrobił, to aby być jak najdalej mnie. Jego umysł mówił, że to przeze mnie tak cierpi. Nie wiem na sto procent, ale chyba miał rację. 
     - Halo, czy coś ci się stało? Potrzebujesz pomocy? - zapytała stojąca za mną kobieta, ale nie zwracała się do mnie, lecz do kasjera. Popatrzyła w moją stronę i przeżegnała się. - «Co za dziwoląg, to chyba czarownica. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Wszechmocny, wypędz z niej szatana oraz uzdrów tego biednego bliźniego z uroku, którego ona rzuciła.» 
      Jedyną reakcją na ich zachowanie, ktorą udało mi się z siebie wydobyć, to cichutkie westchnięcie nie do usłyszenia dla osób stojących koło mnie. Olać ich. Słyszałam gorsze przezwiska i widziałam gorsze reakcje. Wezmę swoje rzeczy i zmykam. 
     Rodzice siedzieli przy gate'cie. Uradowana, że za dziesięć minut wylatujemy, szybkim krokiem podążyłam w ich kierunku. Berlinie szykuj się, nadchodzę! Nieee, czekaj... Poprawniej chyba byłoby 'nadlatuję'. 
     W połowie drogi jak grom z nieba niezindentyfikowany chłopak znów powrócił jeszcze bardziej denerwujący. Cofnęłam się o krok do tyłu... PUFFF! Zniknął. Dziwne!? Wyciągnęłam nogę do przodu. Śpiew znowu nawiedził moją głowę... Dziwne!? Spróbowałam jeszcze raz. Do przodu, do tyłu... Pojawiał się, znikał... jak bujanie na koniku na biegunach. Rozejrzałam się, upss! Wszyscy gapili się na mnie i wiekszość umysłów mówiła: «Czy z nią wszystko w porządku? Czy może trzeba wezwać specjalistę?» 
     Dobra, tylko spokojnie. Ruszyłam w stronę zamierzonego miejsca, nie zwracając uwagi na muzykanta, ale było to trudne, ponieważ z każdym krokiem robił się głośniejszy. Usiadłam między rodzicami. Wytrzymam, zostało jeszcze pare minut do wejścia do samolotu. BUM, BUMM, BUMMM! Dudniło coraz to bardziej hałaśliwie i fałszująco. Rozejrzałam się z nadzieją dookoła aby zlokalizować muzyczne beztalencie, ale nic z tego. Gdyby udało mi się go zlokalizować, walnęłabym w jego pustą łepetynę, która ani w ząb myśli. 
To robi się drażniące. Grrr... NIE, nie wytrzymam więcej! 
     «PROSZĘ PRZESTAŃ ŚPIEWAĆ! ZNĘCASZ SIĘ, TAK?! NA STO PROCENT SIĘ ZNĘCASZ, BO JAKBY MOGŁO BYĆ INACZEJ!» - wykrzyknęłam poirytowana w myślach oczekując, że przerwie swoje jęki. Nie oczekiwałam na cud, ale... 
Nastąpiła cisza. Błoga cisza i na dodatek myśli innych zrobiły się trochę bardziej ciche. 
     Podziałało... O Boże! Podziałało! Ała! Delikatnie położyłam opuszki palców na pulsujacych skroniach. Chyba trochę przecholowałam z wyrażeniem swojej złości. Głowa mi pęka, ale cóż, opłaciło się. 
     W tym samym czasie chłopak siedzący trzy rzędy krzeseł do przodu, podskoczył jak poparzony, zrywając słuchawki z uszu. Zdziwiony przeprowadził rekonesans, obracając łepetynę na różne strony. To on! Czekaj... Tak, to na pewno on. Teraz wszystko połączyło mi się w całość. Umysł muzykanta rozróżnia się na tle innych. Nie jest otwarty, raczej otacza go mistyczny, trudny do opisania mur i tylko niektóre myśli przez niego wpływają. Co do jego wieku i wyglądu, to się gruuubo pomyliłam. Nie jest nastolatkiem, lecz dobrze zbudowanym, blond włosym dwudziestolatkiem. Skórę ma lekko brązową od otulajacych go promieni podczas serfowania na dużych falach w upalne dni. 
     «Nie wierzę! Ty też jesteś telepatą!? Dziesięć lat szukałem kogoś takiego jak ja i zjawiasz się ty! - rozochocony rzekł, przeglądając się na boki - Też lecisz do Berlina? Nie, nie musisz odpowiadać. Skoro słyszysz moje myśli bez kontaktu fizycznego, to siedzisz parę krzeseł ode mnie, a tu jest tylko jeden odlot, czyli lecimy tym samym samolotem, ale dlaczego nie mogę cię zlokalizować?» 
     «Ja też nie mogłam cię odnaleźć, ale gdy cię zobaczyłam twoja osoba połączyła się z myślami» - odpowiedziałam instynktownie z grzeczności. 
     Ugh! Co ja zrobiłam!? Gdybym się nie odezwała, prawdopodobnie uznałby poprzednią myśl za przesłyszenie. O nie! Obraca się do tyłu. Muszę coś zrobić. Nie może mnie poznać.


poniedziałek, 5 października 2015

Chapter 2

  Obudziły mnie brzdęki uderzanych o siebie garnków i patelni. Pewnie mama pakuje naczynia oraz inne drobiazgi z kuchni do kartonów. Musi być bardzo zdenerwowana, że robi to aż tak głośno.
     Wstałam niechętnie z wygrzanego łóżka, podrapałam się po czubku głowy i trzęsąc się z zimna poszłam do łazienki. W tym pomieszczeniu większość rzeczy już zniknęła. Zostały tylko szczotekczki, pasta do zębów, grzebień, ręczniki oraz płyn do mycia ciała. Zdziwiona wzięłam szczoteczkę i założyłam trochę biało-niebieskiej mazi na jej końcówkę.
   «Która musi być godzina, że rodzice wyrobili się z pakowaniem?» - rozmyślałam szanując zęby przez parę minut. Wyplułam pozostałości pasty do umywalki i opłukałam buzię ciepłą wodą. Na pewno okropnie wyglądam po tej ciężkiej nocy. Podniosłam głowę z nad umywalki aby ujrzeć się w odbiciu lustra i przekonać się, w jakim tak naprawdę jestem stanie. No cóż, ten przedmiot też zniknął w pakunkach, więc musiałam poradzić sobie na czuja. Nie zastanawiając się zbyt długo w trymigi uczesałam długie, kruczoczarne włosy w wysoko osadzonego kucyka.
Wrociłam do pokoju owinieta w ręcznik. Na szczęście potrzebne rzeczy wpakuje się do kartonów, a sprzątaniem bałaganu zajmie się ekipa zatrudniona przez rodziców. Wyciągnęłam z szafy ulubione dresy wraz z luźną, bordową bluzką i ubrałam się.
     Schodząc na dół po krętych schodach usłyszałam cichą melodię. Lekko wychyliłam głowę zza futryny kuchennych drzwi. Mama nuciła robiąc kanapki. Tak pięknie teraz wyglądała i tak bardzo podobało mi się brzmienie tej przyśpiewki, że postanowiłam stać cicho aby nie rozproszyć mamy, jednakże nie trwało to długo. Kierując się w stronę lodówki zobaczyła mnie.
     - Hej mały śpiochu, długo tu tak stoisz i wysłuchujesz mojego beztalęcia? - zapytała wyjmując z lodówki masło oraz wędliny do kanapek.
     - Mamo! Już tyle razy ci mówiłam. Ty pięknie śpiewasz!
     - Mhm... bo zaraz ci uwierzę - zaśmiała się. - Co chcesz do picia? Herbatę czy kakao?
     - Niech pomyślę... opcja numer dwa - zawszę wybierałam herbatę tudzież zdziwił ją mój wybór.
     - Jak tam się spało po moim wyjściu? Nie śniło ci się więcej koszmarów? - zapytała kończąc kanapki oraz szykując płynną słodycz.
     - Już później wszystko było dobrze - powiedziałam patrząc jak kładzie gorący kubek na podkładce. Popatrzyła na mnie świdrujacym wzrokiem, chyba mi nie uwierzyła, lecz nie przejmowałam się tym zbytnio, ponieważ mówiłam prawdę. Kończąc pakować kuchnię nie przestała przyglądać się mi. Najprawdopodobniej dzięki temu gestu oczekiwała, że powiem coś jeszcze.
     Kiedy sięgała po zegar, zwróciłam uwagę na wskazane przez wskazówki cyfry. Za dziesięć dwunasta. Złapałam kanapkę, w pośpiechu ugryzłam ogromny kęs i próbowałam (z naciskiem na 'próbowałam') wykrzyczeć:
     - O kurczę jak ja długo spałam. Czemu mnie nie obudziłaś! Przecież w godzinę nie zdążę się spakować.
     - Uważaj, bo się zaksztusisz! - rzekła rozbawionym głosem i dokończyła opierając się o blat szafki. - Okazało się, że ciężarówka stoi w korku i będzie dopiero o pietnastej, zatem możesz jeść powoli, a na pakowanie zostanie ci sporo czasu - obruciła się i wskazała, gdzie znajdę puste pudła. - Zostaw sobie najpotrzebniejsze rzeczy, ale nie przesadzaj. Nie chcę płacić za nadwagę bagażu, jak my i tak dużo płacimy za przewóz pakunków.
     - Ok, wszystko zrozumiane i zapamiętane - zasalutowałam gryząc resztki kanapki. Kiedy popiłam jedzenie dodałam niepewnie:
     - Mam jeszcze jedno pytanko. O której jutro wylatujemy?
     - O czwartej rano - mama sprzątneła talerz po kanapkach i podeszła do zlewu. Kiwnęłam głową z oburzeniem.
     - Co tak wcześnie!? - krzyknęłam podążając za nią. Odłożyłam kubek na blat kuchenny, a mama dodała:
     - Trzeba dotrzeć na miejsce o rozsądnej godzinie, ponieważ musimy odebrać klucze do mieszkania - spojrzała na talerz. - Widzę, że skończyłaś jeść, więc pędem na górę pakować swoje rzeczy. Jak skończysz, zawołaj tatę, żeby pomógł ci znieść kartony na dół.
     - Ok, wszystko zrozumiane i zapamiętane - zasalutowałam, a mama uśmiechnęła się jeszcze bardziej.
     Wzięłam kartony i pomaszerowałam do pokoju. Na początku spakowałam ubrania, lecz zostawiłam jeden wygodny komplet na jutrzejszą podróż. Do drugiego pudła włożyłam książki, mnóstwo książek, a reszta zamieściła się w trzech średnich.

Uff, skończyłam. Myślałam, że to potrwa dłużej.
     Zziajana zawołałam tatę aby poprosić go o zniesienie pudeł oraz o pozwolenie wyjścia do biblioteki. Oczywiście zgodził się. Uradowana pocałowałam tatkę w policzek i pobiegłam oddać książki. Wypożyczalnia była oddalona od domu niecałe dwieście metrów, więc szybko uporałam się z oddaniem lektur. Wracając napotkałam wielką ciężarówkę przed bramą. Dwóch wysokich i umięśnionych mężczyzny wkładało kartony na tył lory. Przywitałam się krótkim "Dzień dobry", po czym weszłam do domu oraz pomogłam jeszcze rodzicom spakować, to co zostało.
     Nie chciałam już nic jeść, marzyłam teraz tylko o przysznicu.
     Gorąca woda poleciała z czubka baterii otulajac moje zmęczone ciało, właśnie tego potrzebowałam. Zamaczając długie włosy dotarł do mnie ciężar emocji po utracie przyjaciół. Smutek, ból i poczucie winy, które podpowiadało mi "to przez ciebię umarli", skumulowały się w jeden gigantyczny kłębek nerwów. Wszystkie te uczucia napierały na gruczoły łzowe powodując łzotok.
NIE, nie nie mogę teraz płakać. Jutro wyjeżdżam i zaczynam od nowa. Będę żyć dalej, lecz nie zapomnę o nich. Będę pamiętać oraz nie zawiąże nowy znajomości aby nikogo nie skrzywdzić.
     Wyszłam z pod prysznica, nawet nie wysuszyłam włosów. Jedynie błyskawicznie ubrałam o dwa rozmiary zadużą koszulę nocną i trzesąc się z zimną wskoczyłam do śpiworu, który leżał w salonie.
     Przyśniła mi się Anita. Nic nie powiedziała, tylko uśmiechała się serdecznie, jakby nigdy nic się nie stało.

                               ***
     - Raven wstawaj! - obudził mnie tata. - Jesteśmy na miejscu.
     Zaspana wysiadłam z taksówki, wzięłam swoją walizkę i w ślimaczym tempie podążyłam za rodzicami. Po wejściu przez automatyczne drzwi rozejrzałam się oczekując, że na holu lotniska w Miami będzie niewiele osób. Jednak ruch był niesamowicie duży jak na taką godzinę. Przeglądając tablicę odlotów ziewnęłam, a litery i cyfry na niej troiły mi się w oczach. Przetarłam powieki i spojrzałam drugi raz. Lot P764644, czyli check-in numer siedem.
     Poszliśmy pod wskazane miejsce, zaś gdy zostały wykonane wszystkie formalności mogliśmy odpocząć w strefie bezcłowa. Pierwszym miejscem, które odwiedziliśmy był kiosk. Ja jak to ja na pierwszy ogień rzuciłam się na stoisko z książkami badając każdy zakamarek sterty powieści fantastastcznych.
Niespodziewanie w mojej głowie pojawił się ostry ból, który przyćmił wszyskie dźwięki. Jedyne co teraz słyszałam, to fałuszujący męski głos. Do bólu głowy i śpiewu dołączyła się fala niewyraźnych dźwięków. Z każdą sekundą robiły się coraz głośniejsze i bardziej wyraźne, a nawet układały się w spójne wypowiedzi. Po krótkiej chwili mogłam rozróżnić czy dany głos należał do kobiety, czy do mężczyzny oraz gdzie znajdował się jego właściciel. No oprócz śpiewu chłopaka, któremu słoń nadepnął na ucho, jego słyszałam od samego początku zbyt wyraźnie, jak dla mnie. Tylko jego nie mogę zlokalizować.
     Nagle dostałam olśnienia. Nie były to rozmowy osób stojących obok mnie. Tak naprawdę to były ich mysli.


Chapter 1

    Stanęłam w cieniu wysokiego drzewa i spojrzałam na gmach szkoły, której nie nawidziłam nade wszystko. Nikogo nie było widać, a cisza tu panująca, przerażała mnie. Nawet ptaki nie spiewały, choć dzisiaj był piekny wiosenny poranek.
     Co ja robię!!! Chyba od kilku minut gapię się na środku pustego parkingu (przecież połowę tego miejsca zajmują samochody nauczycieli, nagle zachcialo im się zdrowego trybu życia i przyszli na pieszo), a za niedługo będzie ósma rano. Muszę się pospieszyć, bo zaraz spóźnię się na lekcje.
  Podbiegłam do frontowych drzwi. Po wejściu do środka obróciłam się aby jak w zwyczaju mam pomachać mamie na pożegnanie. Dziwne nie było jej tam, gdzie przeważnie się zatrzymywała. Przebiegłam okolicę wzrokiem, oczekując, że gdzieś ją wypatrzę, lecz tak nie było. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie pamiętam ani przyjazdu do szkoły, ani podnoszących na duchu słów mamy, które słyszałam prawie codziennie, wysiadając z naszego minivana.
     Przeszedłwszy korytarz w celu dotarcia pod klasę, nie spotkałam żywej duszy. Gdzie się wszyscy podziali?Może się spóźnią albo ja za wcześnie przyszłam?
   Dotknełam ramienia, hmm... nie mam plecaka. Spojrzałam na ubrania, ulubiony zestaw nocny. Jasnoniebieska piżama z misiami, a na nogach różowe papcie-świnki.
     Usiadłam na ławce i zaczęłam rozmyślać o ubiorze oraz jak tu się dostałam. A może lunatykowałam. Do szkoły jest około dwóch kilometrów prostej drogi. Całkiem możliwe do przejścia dla lunatyka takiego jak ja. Pomysł byłby genialny, gdyby nie maleńki haczyk - wyjście dom. Tata jest osobą, która ma lekki sen (mama wspominała, że to dzięki wychowywaniu się w afrykanskim pleminiu, którego nazwy nie pamiętam). W nocy wybija się z tego stanu, gdy tylko łóżko wyda ciche dźwięki podczas wstawania, albo gdy idę do łazienki, a o schodach to już nie wspomnę. Skrzypią tak głośno, że mama budzi się ze swojego niedzwiedziego snu. Więc na pewno tak nie było.
Nie potrafię przypomnieć sobie przyczyny i sposobu przyjścia tutaj w tym stroju.
  Spojrzałam przez okno. Na dworze zciemniło się i nadchodziła noc, dziwne. Dobrze pamietam, że wchodząc do szkoły świeciło poranne słońce. Przecież nie spędziłam tu całego dnia.
Zaczynam się trochę bać i wszystko robi się coraz bardziej nienormalne. Mama wiedziałaby co robić, ale jej nie ma. Gula rosła w gardle. Nie mogłam dłużej powstrzymywać łez. Spływały jedna za drugą tworząc małe strumyki na policzkach. Zamarłam, gdy zza rogu korytarza dszedł do mnie potworny dźwięk. Momentalnie uichł razem ze skrzypieniem metalowych szafek po bokach korytarza. Słyszałam teraz tylko szybkie bicie serca. Chyba zaraz wyskoczy mi z klatki piersiowej.
     - Halo! Jest tu kto?! - wstałam z ławki i cichutko zawołałałam ocierając twarz trochę za długimi rękawami piżamy.
Z miejsca, którego dochodził odgłos wyszłedł duch dziewczyny, mniej-więcej w moim wieku. Unosiła się kilkanaście centymetrów nad ziemią, a jej prawie przeźroczysta postać miała barwę morskiej zieleni z prześwitami fioletu. Widząc złość w oczach ducha moje serce z jeszcze większą prędkością skurczało i rozkurczało się. Zjawa zbliżała się. Jej mokre od wody włosy przykleiły się do ciała oraz sukienki, która ciągła się za nią.
 -To przzzezz ciebie zzzginęłam - powiedziała, zatrzymując się. Stałyśmy teraz nosem w nos. Kogoś mi przypominała, ale nie mogę sobie przypomnieć kogo. - Przzzezz ciebie utonęłam!
     -Oh to ty! - rozpłakałam się jak bóbr. Jak mogłam nie rozpoznać Anity, przecież patrzyłam jak się topiła i nic nie mogłam na poradzić, choć próbowałam do ostatniej sekundy jej życia. Duchem była dziewczyna z mojej klasy. Dziewczyna, która jako pierwsza odwarzyła się podejść do mnie nie patrząc na plotki i mój nietypowy wygląd. Dziewczyna, która namówiła inne dzieciaki z klasy, że nie jestem taka zła za jaką mnie uważają. Dziewczyna, która nie wiedziała o klątwie zabijającej wszystkie bliskie mi osoby. - Ja... tak bardzo cię przepraszam.
  - Co mi po twoich przzzeprosinach! Przzecieżżż żżycia mi nie odaszzz - wrzasnęła zjawa, że aż mnie uszy rozbolały.
     Za Anitą pojawiło się dwadzieścia innych duchów. Ustawiły się w równym rzadku za nią.
     - To przzzezz ciebie straciliśmy żżycie! - wyły nie możliwie. - Jaka ja byłam głupia, żże nie słuchałam tego co gadali o tobie.
   Roztrzęsiona upadłam na ziemię, katar ciekł mi z nosa, a rękawy miałam przemoczone od wycierania łez i smarków. Cienie lewitowały wokoło mnie. Ich krzyki oraz jęki rozsadzały mi głowę. Nie wytrzymam. Zakryłam uszy i próbowałam przekrzyczeć gardłowe dźwięki.
     - Przepraszam, ja naprawdę nie chiałam! Powinnam was odtrącić! Myślałam, że tym razem będzie inaczej! Myliłam się! Więcej tego błędu nie popełnię! Wypaczcie, błagam...
Ostatnie zdanie wyszeptałam, ponieważ kojący głos mamy wyciągnął mnie z tego koszmaru.
     - Ciiii, cicho kochanie. Mama już jest. To tylko zły sen, nic ci się nie stanie - powtarzała, przytulając do serca, a ja powoli wracałam do rzeczywistości.

    - No nie, obudziłam cię. Który to raz z kolei w tym tygodni? - zapytałam, kiedy uspokoiłam się.
    - Siódmy, ale nic się nie stało córeczko. Przecież wiesz, na mnie możesz liczyć o każdej porze dnia i nocy - cmoknęła moje czoło i przejechała lekko dłonią długie, kruczoczarne włosy. - Ten sam sen o duchach?
  - Tak, o duchach przyjaciół z klasy. Najgorsze jest to, że mówią prawdę. Oni oraz wielu innych zmarło przeze mnie - spojrzałam na twarz mamy, żeby zobaczyć jej reakcję. W matczynych oczach malowało się współczucie, ból, strach i niepewność. - Powiedz, dlaczego jestem związana z tą klatwą. Co ja takiego zrobiłam?
    - Nie mów tak Raven!!! - zdenerwowała się, że aż złość w niej kipiała. - To nie twoja wina, lecz moja. Podjęłam dawno temu pewną decyzję, za którą przyszło mi zapłacić. Patrzenie jak cierpisz to cena. Gdybym wiedziała, że będziesz tak... - rozpłakała się.
     Pierwszy raz w życiu widzę, że jest aż tak bardzo smutna. Wśród kolegów z pracy uważana jest za kobietę wesołą, pełną energi, odważną, dopinającą swego oraz nigdy się nie poddawającą, ale w tym momencie wygląda wręcz odwrotnie, jak wrak człowieka. Nie wie co robić.
     - Oj mamusiu! - położyłam dłoń na ramieniu mojej bohaterki, która na początku myśli o innych, a podem dopiero o sobie.
     Niespodziewanie wyprostowała się, a w oczach dostrzegłam blask zdeterminowania.
     - Obiecuję, z ręką na sercu, że będę cię chronić i dopnę wszelkich starań abyś była szczęśliwa. Za dwa dni wyjeżdżamy do Niemiec. Idź spać, ponieważ rano pokujemy się. O trzynastej przyjeżdża ciężarówka po rzeczy. Idę, muszę powstrzymać twojego ojca przed wyjedzeniem całej zawartości lodówki, żeby rano było co jeść na śniadanie.
     Stanąłwszy w drzwiach sypialni uśmiechnęła się, wyłączyła światło i szepnęła: "Dobranoc". Pewnie myśląc, że nie usłyszę dodała ledwo słyszalnym głosem: "Gdybym nie zgodziła się na uratowanie Wafa'ego przez tego mężczyznę, to Raven nie istniałaby".

Nie istniałabym? Jaki mężczyzna? O co chodzi? Muszę dowiedzieć się co jest grane, choć nie będzie to proste zadanie ze względu na mamę i jej niechęć rozmowy o czasach przed moimi narodzinami.
   
     Oczy kleiły się od nadmiaru wrażeń, powieki opadały coraz niżej i niżej. Ziewnęłam. Nie miałam teraz sił o tym myśleć.
Zasnęłam.


Prolog

     Na ulicach świeciło pustkami, choć niespełna piętnaście minut temu ludzie rozpychali się łokciami aby nie zostać staranowanym przez innych przechodniów. Powodem ich nagłego zniknięcia z ulic Londynu była burza. Towarzysząca jej wichura, łamała drzewa z łatwością, tak jakby te rośliny były cienkimi wykałaczkami, a ich jesienne liście porywane przez wiatr tańczyły w przerażającym tempie. Ciemnogranatowe cumulonimbusy rosły z każdą chwilą, zakrywając jasno świecące słońce. Kolor chmur robił się coraz ciemniejszy i ciemniejszy, niosąc jeszcze większe przerażenie mieszkańcom dużego miasta. Niby zwykła jesienna burza w deszczowym Londynie, ale pozory mylą.

To ostrzeżenie...
     Dwudziestoośmioletnia kobieta przeczuwała, że coś się wydarzy. Kurczowo chwyciła dłoń męża, obawiając się, że go straci. Od ponad pięciu tygodni brała urlop. Nie patrzyła czy gburowaty szef wyrzuci ją z nowej pracy z wysoką pensją, o której marzy każdy z takim wykształceniem jak ona. Teraz liczyło się tylko bycie przy ciężko chorym ukochanym.
Małżonkowie mieli założyć własną rodzinę z trójką dzieci, zamieszkać na wsi w małym domku z dużym ogrodem, gdzie ich podopieczni będą mogli bawić się bez końca na świeżym powietrzu. Prosto powiedziawszy, cieszyć się wspaniałym życiem... Wszystko miało być takie piękne i barwne, ale wiedziała, że nie było najmniejszego cienia szansy na wymarzone życie. Choroba zbyt szybko rozprzestrzeniała się, a chemioterapia nie działała. Nie było już ratunku. Wiedziała, że śmierć nadchodzi. Burza tylko to potwierdziła.
     Kardiograf zaczął pikać coraz wolniej. Przerażona spojrzała na ekran urządzenia, coś jest nie tak. Nagle pikanie zamieniło się w jeden długi dźwięk, który powoli wbijał się w jej serce jak tępy nóż. Nie zastanawiała się długo. Chwyciła pilot, który wisiał przy łóżku i z całej siły wciskała przycisk przywołujący dyżurującego lekarza na tym oddziale onkologicznym. Nikt nie przychodził.
Słony smak łez dotarł do ust przerażonej kobiety. Zniecierpliwiona czekaniem zaczęła wołać o pomoc wtulona w bezwładne ciało męża, chciała wstać aby pobiec do lekarskiego gabinetu. Już podnosiła głowę...

TRZASK!!!

Grzmot poprzedzony błyskiem pioruna zagłuszył jej krzyk. Nie przestraszyła się skutku burzy, lecz odbicia w szpitalnym oknie nieznajomego mężczyzny ubranego w czarną pelerynę z zasłaniającym prawie całą twarz kapturem. Dopiero teraz poczuła oddech tajemniczego przybysza na plecach. Choć był dardzo delikatny, ledwo co odczuwalny, to jego lodowate zimno wywołało dreszcz, który przebiegł po całym zaniedbanym ciele kobiety od ciągłego siedzenia przy mężu.
     «Jak on tu się znalazł? Przecież nie było słychać jak wchodził. Kim on jest? Pielęgniarka na pewno nie pozwoliłaby mu wejść na oddział o tej porze i w tym stroju. Wygląda tak jakby urwał się z jakieś powieści typu fantasy. Może jest psyhopatą?» - tego rodzaju myśli nie dawały jej spokoju dopóki nieznajomy nie odezwał się.
     - Nie bój się mnie Eleno. Chcę tylko pomóc - powiedział. Zważywszy, że te słowa nic nie wskurały dodał. - Co mam ci powiedzieć, żebyś mi zaufała?
     Ciało i mózg odmówiły kobiecie posłuszenstwa, gdy przechodząc na drugą stronę łóżka dotknął jej barku. Chłód palców mężczyzny spowodował jeszcze większe skumulowanie strachu.
     - Sss...skąd znasz moje imię? Czy my w ogóle się znamy? O nie, mój mąż, on umiera. Muszę iść po pomoc.
     - Oj, oj nie bądź taka spięta, a co do twoich pytań. Znam wszystkich ludzi na tym świecie, a wszyscy znają mnie, choć nie zdają sobie z tego do końca sprawy. No na przykład twój mąż na pewno teraz bardzo dobrze wie z kim ma do czynienia - rzekł rozbawiony. Gdy zobaczył, że to Elenę obraziło, uśmiech znikł z twarz, tak szybko jak się pojawił, a na jego miejscu pojawiła się obojętność. Spojrzał na wyimaginowany zegarek. - Tik-tak, tik-tak czas goni, trzeba się spieszyć. Niech więc pomyślmy... żaden lekarz już nie pomoże twojemu mężowi, a ja jestem jego ostatnią deską ratunku. Pomogę, ale nie pytaj jak to zrobię i dlaczego, bo nie mogę ci odpowiedzieć z powodu tajemnicy zawodowej. Coś jeszcze... ach tak!!! Potrzebna będzie odrobina twojej krwi do dopełnienia transakcji. Zgadzasz się?
     - A co chcesz w zamian? - zapytała zwątpiona.
     - Małą opłatę. Chciałbym... Nie, nie, nie... teraz nie ma czasu na ustalenia. Jeżeli chcesz jeszcze wiedzieć go żywego, to musisz w tym momencie podjąć decyzję.
     Widząc brak pewności w oczach dwudziestoośmiolatki ponaglił jeszcze raz, podnosząc głos
     - Ulatują z niego ostatnie resztki życia. Mów tak albo nie, bo inaczej mąż kaput - przyciągnął placem po swoim ledwie widocznym gardle, lekko przykrytym przez szatę.
     - Tak, zgadzam się na wszystko tylko uratuj Wafa - odparła ze strachem.
     «Nawet jeżeli jest świtem, to i tak warto zaryzykować» - pomyślała.
     Wyciągnął z rękawa pięknie zdobiony sztylet, obsadzany rubinami oraz szafirami, tak jakby był przekonany, że się zgodzi. Chwycił drobną rękę Eleny swoimi chlodnymi palcami. Przeciął ostrzem delikatną skórę wenetrzną stronę dłoni kobiety, która w nienaturalnym tempie zagoiła się, a małe kropelki krwi spłynęły z ostrego czubka sztyletu do ust leżącego. Tajemniszy przybysz pochylił się nad łóżkiem i położył palce umoczone we krwi na skroniach Wafa'ego. Następnie w kółko powtarzał animam eius jakby był transie. Lampa zwisająca z sufitu, migotała nieprzerwanie. Temperatura powietrza nagle spadła i można było poczuć zapach świeżej gleby i siarki zrozprzestrzeniający się po pokoju. Nagle wszystko unormowało się.
     Gdy skończył skończył mówić rytualną frazę, powiedział:
     - Pierwsze co zrobisz w związku z zapłatą, to nadanie imienia córeczce. Będzie ono brzmiało Tetyda - wyprostował się. Elena dopiero teraz zobaczyła jego oczy, czarne tak jak źrenice z lekkim nalotem szkarłatu.
     Przerażona kobieta szybko mrugnęła kilka razy i popatrzyła wytrzeszczonymi gałkami ocznymi na twarz mężczyzny.
     «Są czarne, ma czarne tęczówki. Pewnie tylko przewidziało mi się. Jestem zmęczona i mój mózg płata figle» - podpowiedziała jej intuicja.
     Przeszedł za plecy Eleny, a ona obróciła się chcąc zapytać dlaczego akurat Tetyda, ale w pokoju nie było nikogo oprócz niej i Wafa'ego.
                                                             

Rok później
     Na sali pogodowej rozległ się krzyk. Pielęgniarka ostrożnie owinęła noworotka w kocyk i podała zawiniatko matce.
     - Urodziła pani zdrową dziewczynkę.
     - Jaką ona piękna - powiedziała Elena z łzami szczęścia w oczach.
     - Zgadzam się. Jest po prostu cudowna, ale musi pani teraz odpocząć. My się nią zajmiemy, a mąż poczeka na korytarzu.
     Nie miała siły zaprzeczać. Podała córeczkę sanitariuszce i wygodnie położyła się na łóżku.
     - Najważniejsze jest zdrowie małej - szepnęła i zasnęła rozmyslając o przyszłość swojej rodziny.



czwartek, 1 października 2015

Hej! 
Mam na imię Barbara. Będę na tym blogu dodawać opowiadanie mojego autorstwa pt. "Trupia miłość". Mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Byłoby miło, gdybyście wyrażali swoją opinię w komentarzach (to podnosi mnie na duchu i pokazuje, że mam pisać dalej). 

Opis:
Raven, to dziewczyna o kruczoczarnych włosach, skórze koloru mleka i lekko sinych ustach, a jej oczy przerażają swoją głębią. Wygląd ten nie jest przypadkowy, ona miała nie żyć...
Uważa, że jest przeklęta, ponieważ prawie wszystkie bliskie jej osoby umierają, ale czy na pewno tak jest?