poniedziałek, 5 października 2015

Chapter 2

  Obudziły mnie brzdęki uderzanych o siebie garnków i patelni. Pewnie mama pakuje naczynia oraz inne drobiazgi z kuchni do kartonów. Musi być bardzo zdenerwowana, że robi to aż tak głośno.
     Wstałam niechętnie z wygrzanego łóżka, podrapałam się po czubku głowy i trzęsąc się z zimna poszłam do łazienki. W tym pomieszczeniu większość rzeczy już zniknęła. Zostały tylko szczotekczki, pasta do zębów, grzebień, ręczniki oraz płyn do mycia ciała. Zdziwiona wzięłam szczoteczkę i założyłam trochę biało-niebieskiej mazi na jej końcówkę.
   «Która musi być godzina, że rodzice wyrobili się z pakowaniem?» - rozmyślałam szanując zęby przez parę minut. Wyplułam pozostałości pasty do umywalki i opłukałam buzię ciepłą wodą. Na pewno okropnie wyglądam po tej ciężkiej nocy. Podniosłam głowę z nad umywalki aby ujrzeć się w odbiciu lustra i przekonać się, w jakim tak naprawdę jestem stanie. No cóż, ten przedmiot też zniknął w pakunkach, więc musiałam poradzić sobie na czuja. Nie zastanawiając się zbyt długo w trymigi uczesałam długie, kruczoczarne włosy w wysoko osadzonego kucyka.
Wrociłam do pokoju owinieta w ręcznik. Na szczęście potrzebne rzeczy wpakuje się do kartonów, a sprzątaniem bałaganu zajmie się ekipa zatrudniona przez rodziców. Wyciągnęłam z szafy ulubione dresy wraz z luźną, bordową bluzką i ubrałam się.
     Schodząc na dół po krętych schodach usłyszałam cichą melodię. Lekko wychyliłam głowę zza futryny kuchennych drzwi. Mama nuciła robiąc kanapki. Tak pięknie teraz wyglądała i tak bardzo podobało mi się brzmienie tej przyśpiewki, że postanowiłam stać cicho aby nie rozproszyć mamy, jednakże nie trwało to długo. Kierując się w stronę lodówki zobaczyła mnie.
     - Hej mały śpiochu, długo tu tak stoisz i wysłuchujesz mojego beztalęcia? - zapytała wyjmując z lodówki masło oraz wędliny do kanapek.
     - Mamo! Już tyle razy ci mówiłam. Ty pięknie śpiewasz!
     - Mhm... bo zaraz ci uwierzę - zaśmiała się. - Co chcesz do picia? Herbatę czy kakao?
     - Niech pomyślę... opcja numer dwa - zawszę wybierałam herbatę tudzież zdziwił ją mój wybór.
     - Jak tam się spało po moim wyjściu? Nie śniło ci się więcej koszmarów? - zapytała kończąc kanapki oraz szykując płynną słodycz.
     - Już później wszystko było dobrze - powiedziałam patrząc jak kładzie gorący kubek na podkładce. Popatrzyła na mnie świdrujacym wzrokiem, chyba mi nie uwierzyła, lecz nie przejmowałam się tym zbytnio, ponieważ mówiłam prawdę. Kończąc pakować kuchnię nie przestała przyglądać się mi. Najprawdopodobniej dzięki temu gestu oczekiwała, że powiem coś jeszcze.
     Kiedy sięgała po zegar, zwróciłam uwagę na wskazane przez wskazówki cyfry. Za dziesięć dwunasta. Złapałam kanapkę, w pośpiechu ugryzłam ogromny kęs i próbowałam (z naciskiem na 'próbowałam') wykrzyczeć:
     - O kurczę jak ja długo spałam. Czemu mnie nie obudziłaś! Przecież w godzinę nie zdążę się spakować.
     - Uważaj, bo się zaksztusisz! - rzekła rozbawionym głosem i dokończyła opierając się o blat szafki. - Okazało się, że ciężarówka stoi w korku i będzie dopiero o pietnastej, zatem możesz jeść powoli, a na pakowanie zostanie ci sporo czasu - obruciła się i wskazała, gdzie znajdę puste pudła. - Zostaw sobie najpotrzebniejsze rzeczy, ale nie przesadzaj. Nie chcę płacić za nadwagę bagażu, jak my i tak dużo płacimy za przewóz pakunków.
     - Ok, wszystko zrozumiane i zapamiętane - zasalutowałam gryząc resztki kanapki. Kiedy popiłam jedzenie dodałam niepewnie:
     - Mam jeszcze jedno pytanko. O której jutro wylatujemy?
     - O czwartej rano - mama sprzątneła talerz po kanapkach i podeszła do zlewu. Kiwnęłam głową z oburzeniem.
     - Co tak wcześnie!? - krzyknęłam podążając za nią. Odłożyłam kubek na blat kuchenny, a mama dodała:
     - Trzeba dotrzeć na miejsce o rozsądnej godzinie, ponieważ musimy odebrać klucze do mieszkania - spojrzała na talerz. - Widzę, że skończyłaś jeść, więc pędem na górę pakować swoje rzeczy. Jak skończysz, zawołaj tatę, żeby pomógł ci znieść kartony na dół.
     - Ok, wszystko zrozumiane i zapamiętane - zasalutowałam, a mama uśmiechnęła się jeszcze bardziej.
     Wzięłam kartony i pomaszerowałam do pokoju. Na początku spakowałam ubrania, lecz zostawiłam jeden wygodny komplet na jutrzejszą podróż. Do drugiego pudła włożyłam książki, mnóstwo książek, a reszta zamieściła się w trzech średnich.

Uff, skończyłam. Myślałam, że to potrwa dłużej.
     Zziajana zawołałam tatę aby poprosić go o zniesienie pudeł oraz o pozwolenie wyjścia do biblioteki. Oczywiście zgodził się. Uradowana pocałowałam tatkę w policzek i pobiegłam oddać książki. Wypożyczalnia była oddalona od domu niecałe dwieście metrów, więc szybko uporałam się z oddaniem lektur. Wracając napotkałam wielką ciężarówkę przed bramą. Dwóch wysokich i umięśnionych mężczyzny wkładało kartony na tył lory. Przywitałam się krótkim "Dzień dobry", po czym weszłam do domu oraz pomogłam jeszcze rodzicom spakować, to co zostało.
     Nie chciałam już nic jeść, marzyłam teraz tylko o przysznicu.
     Gorąca woda poleciała z czubka baterii otulajac moje zmęczone ciało, właśnie tego potrzebowałam. Zamaczając długie włosy dotarł do mnie ciężar emocji po utracie przyjaciół. Smutek, ból i poczucie winy, które podpowiadało mi "to przez ciebię umarli", skumulowały się w jeden gigantyczny kłębek nerwów. Wszystkie te uczucia napierały na gruczoły łzowe powodując łzotok.
NIE, nie nie mogę teraz płakać. Jutro wyjeżdżam i zaczynam od nowa. Będę żyć dalej, lecz nie zapomnę o nich. Będę pamiętać oraz nie zawiąże nowy znajomości aby nikogo nie skrzywdzić.
     Wyszłam z pod prysznica, nawet nie wysuszyłam włosów. Jedynie błyskawicznie ubrałam o dwa rozmiary zadużą koszulę nocną i trzesąc się z zimną wskoczyłam do śpiworu, który leżał w salonie.
     Przyśniła mi się Anita. Nic nie powiedziała, tylko uśmiechała się serdecznie, jakby nigdy nic się nie stało.

                               ***
     - Raven wstawaj! - obudził mnie tata. - Jesteśmy na miejscu.
     Zaspana wysiadłam z taksówki, wzięłam swoją walizkę i w ślimaczym tempie podążyłam za rodzicami. Po wejściu przez automatyczne drzwi rozejrzałam się oczekując, że na holu lotniska w Miami będzie niewiele osób. Jednak ruch był niesamowicie duży jak na taką godzinę. Przeglądając tablicę odlotów ziewnęłam, a litery i cyfry na niej troiły mi się w oczach. Przetarłam powieki i spojrzałam drugi raz. Lot P764644, czyli check-in numer siedem.
     Poszliśmy pod wskazane miejsce, zaś gdy zostały wykonane wszystkie formalności mogliśmy odpocząć w strefie bezcłowa. Pierwszym miejscem, które odwiedziliśmy był kiosk. Ja jak to ja na pierwszy ogień rzuciłam się na stoisko z książkami badając każdy zakamarek sterty powieści fantastastcznych.
Niespodziewanie w mojej głowie pojawił się ostry ból, który przyćmił wszyskie dźwięki. Jedyne co teraz słyszałam, to fałuszujący męski głos. Do bólu głowy i śpiewu dołączyła się fala niewyraźnych dźwięków. Z każdą sekundą robiły się coraz głośniejsze i bardziej wyraźne, a nawet układały się w spójne wypowiedzi. Po krótkiej chwili mogłam rozróżnić czy dany głos należał do kobiety, czy do mężczyzny oraz gdzie znajdował się jego właściciel. No oprócz śpiewu chłopaka, któremu słoń nadepnął na ucho, jego słyszałam od samego początku zbyt wyraźnie, jak dla mnie. Tylko jego nie mogę zlokalizować.
     Nagle dostałam olśnienia. Nie były to rozmowy osób stojących obok mnie. Tak naprawdę to były ich mysli.


2 komentarze:

  1. Że drugi rozdział jest super, to też wiesz XD Ale i tak Ci powiem jeszcze raz:
    Ciekawie napisane, już mnie akcja wciągnęła i czekam na trzeci rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ty też wiesz, że dziękuję za twoje miłe słowa ;)

      Usuń